Page:Dusze z papieru t.2.djvu/162

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
158
 
 

musi być tragiczne, reżyserował z pewną już siebie miną francuskiego pisarza wyborne w swoim stylu sceniczne sztuczki; zmuszał widza do współczucia, zakrył niem jak mgłą wszystkie bankowe transakcye, doskonale wmówił w widza niemożliwość innego wyjścia z sytuacyi i czemprędzej, korzystając z zamieszania, strzelił swemu bohaterowi w łeb — czemprędzej, bo mu już niesiono ocalenie.

I znowu: gdyby bohater sztuki zechciał ze dwie minuty dłużej spoglądać na swoją pracownię, zanim się udał do innego pokoju, aby popełnić samobójstwo; albo gdyby ci, którzy mu nieśli ocalenie zaczęli go szukać odrazu tam, gdzie był, a nie tam właśnie, gdzie go nie było, bohater musiałby żyć, sobie na pociechę, autorowi na smutek i znowu nie byłoby tragedyi.

Ta jednakże była potrzebna na ukoronowanie awanturniczego żywota Roberta de Chaceroy, »ostatniego potomka wielkiego i starego rodu, dziecka ludzi wielkiej fantazyi, ludzi, którzy chodzili w sławie i poszanowaniu, więc też życie nie imponuje im wcale...« Nic więc chyba dziwnego, że chciał on zaimponować życiu i przegrał cudzych sześćkroć. To jest jego malutka tragedya. Kochanka jego, a żona zidyociałego hrabiego, nie może dlań wydostać tych pieniędzy. I to jej malutka tragedya. A ileż dopiero trzeba było dodawać do tych miniaturowych