Page:Dusze z papieru t.2.djvu/163

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
159
 
 

tragedyi, jak sprytnie trzeba było watować im chude członki, aby z tego coś urosło, co może wzruszyć czułe, na takie rzeczy zwykle bardzo czułe, audytoryum!

Gdyby nie zadziwiający doprawdy spryt Bernsteina, byłaby to historya chuda wielce, jakiś szkielet niewiadomo na jakie ciało, dramat czy komedyę, czy też... arystokratyczny melodramat. Lecz Bernstein umie pisać. Powyciągał z teatralnej rekwizytorni co tylko się dało: porzuconego kochanka, ziejącego jadem; zbydlęconego męża, który jednakże jest hrabią; parę rodziców, dorobkiewiczów, którym imponuje książę, choć od nich pożyczy; córkę wyrodną, którą trzeba od czasu do czasu próbować dusić; potomka wielkiego rodu, jednakże takiego, co potrafi ukraść cudze pieniądze; walkę wszystkich możliwych obowiązków, wszystkich razem i po dwa, parami. To wszystko rzucił na doskonale oświetlone tło, dał temu bogate dekoracye, kazał się poruszać w znakomitem tempie, chodzić cicho po perskich dywanach, jeździć głośno tylko automobilami, imponować życiu, umierać tylko od rewolwerowej kuli.

Czy może być dla widza co przyjemniejszego, mimo tragedyi, ale aplikowanej przezornie, aż na samym końcu? Były już takie rzeczy tyle właśnie razy, ile wynosi suma ukradzionych przez bohatera cudzych pieniędzy, ale tak zaj-