Page:Dusze z papieru t.1.djvu/89

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
85
 
 

muszą więc szczęście na ołtarz prawdy. I czekają. I będą czekali w milczeniu. »Prawdziwe piękno nie znosi mowy, ale ludzie nie umieją być pięknymi do końca«.

Oto jest opowieść o tragedyi apostoła prawdy, samej tragedyi opowiedzieć nie można, bo jej niema i odbywa się tam, dokąd tylko twórca tej duszy zajrzeć może.

Na scenie nie walczy ze sobą dwóch ludzi, to walczy jedna dusza sama ze sobą, rozszczepiona w symbolu jak światło w pryzmacie. Chwila załamania się jest chwilą wybuchu tragedyi w najtajniejszej głębi. Początek tragedyi był przedtem, zanim widz przyszedł, zanim wyszła na scenę rozdwojona dusza mędrca, mieszkającego w samotnej wieży nad nizinami Przed oczyma widza jej rozwiązanie tylko się rozgrywa, więc początek chwili musi sobie widz stworzyć mocą taką, jaką w duszy ma. Jeśli początku dojrzeć nie umie, nietylko nie zrozumie przyczyn tragedyi, lecz go ona znudzi, gdyż każdy ma prawdę swoją i światło swoje na jakiejś swojej wieży i jest tych wież milion. Znudzi go tembardziej, że symbole Brzozowskiego chodzą w ciałach na obraz i podobieństwo ciał wielu, w obramowaniu szablonowej dekoracyi, które służyły za tło płytkim tragedyom płytkich dusz.

W oczach widza jest to pospolitością two-