Page:Dusze z papieru t.1.djvu/61

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
57
 
 

bohatera jako figurę marną, kiedy go sam autor najwidoczniej forytuje.

A tyle jest w sztuce sposobności do urągań!

Tak się aż prosi przyzwoicie obelżywy okrzyk pod adresem Orlicza w chwili, kiedy sobie urząpozę à la Balestrieri, słuchając Chopina; kiedy, pisząc list ostatni do narzeczonej, mocuje się ze sobą, bo ujrzał aż bukiecik kwiatów, jej ręką złożony; kiedy się sam chwali, albo kiedy na poczekaniu w rozmowie z aktorką temat chwyta jak sam Kalina, albo inny taki, bo już takich wielu było, co z siebie samych urządzali komedye, albo kiedy gawędzi z malarzem, prostaczkiem, bardzo wdzięcznie o »łapaniu słońca, kiedy się skrzy na wodzie i mgieł, z gór spływających...« i tym podobne cukierkowe rzeczy.

A przecież Zygmunt Orlicz jest — figurą zajmującą! Napisałem już o nim wczoraj, że jest narysowany nieprawdopodobnie śmiało; nie idzie mi w tem określeniu o wartość artystyczną tej postaci, bo jej nie ma, — śmiałość jej rysunku jest w czem innem: oto autor, czy chce czy nie chce, musi się zgodzić na to, że go widz będzie identyfikował z... Zygmuntem Orliczem, gdyż analogia nasuwa się sama, czy też ją autor nasuwa świadomie, używszy dość znanego pisarskiego triku, który polega na tem, że w komedyi p. t. »Za cenę łez« mówi się o komedyi p. t. »Za cenę łez«, komedyę, która