się gra na scenie, — pisze się na scenie. A kiedy się już autor zgodził na analogie ze swoim bohaterem — stał się szczery, tak bardzo, że aż niepotrzebnie szczery, z dziwną śmiałością szczery. Dodało to komedyi Żuławskiego niewątpliwie bardzo wiele sensacyjności, jednakże nikt zaprzeczyć nie może, że artystyczna wartość sztuki na sensacyjnych rewelacyach zyskać nie może; głęboko przeżyte rzeczy są dla twórczości wartością bezcenną, ale nie ich najlżejszy surogat; sztuce odbiera to powagę twórczości.
Pozatem nowa komedya Żuławskiego ma wiele stron zajmujących; szkicowo traktowane figury pierwszego aktu grają razem jedną scenę doskonałą, jak również dwie figury z aktu trzeciego, naprawdę komedyowe. Doktor Bogusław mimo tego, że ma w sobie zbyt wiele z — Jontka, tego z »Halki« — jest odlany z jednej bryły. Najprawdziwszą jednakże jest narzeczona Orlicza, Beata, postać doskonale postawiona; jej dramat jest prosty i wielki i jej dramat jest nieudany; nie Orlicz skupia na sobie uwagę, lecz Beata, dusza jasna i czysta, tak czysta, że aktorstwo poetyckie Orlicza było dla niej czemś niepojętem, czemś niesłychanem. Tem większy jest jej ból i tem straszniejszy zawód; charakter Beaty (jej jednej tylko), nie zamazał się we frazeologii i w deklamacyi; postać ta musi wy-