Page:Dusze z papieru t.1.djvu/60

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
56
 
 

łek«, to dlatego tylko, że się w niej Orlicz wciąż myli, a za Orliczem autor. Pomylił się, wmawiając tonem seryo (więc seryo to przyjąć się musi), że mu szczęście zawadza w twórczości; poznawszy pomyłkę, myli się po raz drugi, sądząc, że mu szczebiotanie pensyonarek goryczą życie twórcze zaprawia. Potem się już po raz trzeci pomylił i ostatni, sądząc, że widz w to wszystko ze współczuciem uwierzy. Dla widza byłby ten Orlicz może zajmującym w jednym wypadku: gdyby go wolno było nie brać poważnie, gdyby go autor nie obwarował fałszywym nimbem poetyckości, lecz jako kabotyna pierwszej wody, jako typ haniebnie zdeprawowany, wydał na pastwę jadowitego śmiechu. Ale tragedye z tego robić?

Płakać nad nim?

Z czcią nabożną patrzeć, jak się biedny Orlicz targa i za cenę łez pisze?

Nie! to trudno!

I dopiero, kiedy jego narzeczona przejrzała jego duszę kabotyńską i śmieje się boleśnie, mówiąc: »poeta chciał sobie trochę porozpaczać i uciekł odemnie!« — wtedy dopiero widz czuje, że miał przecież prawo pokpić sobie trochę z tego wielkiego poety, cóż kiedy kurtyna spada i niema już na to czasu; pozwolenie autorskie nadchodzi trochę zapóźno, a bez niego nikt nie chce autorowi robić przykrości i traktować jego