Page:Dusze z papieru t.1.djvu/180

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
176
 


Usymbolizowana w niszczącą potęgę, wyglądająca ze skóry okropnego symbolu krwawemi oczyma ukazuje się ta miłość, ten niespożyty sprzęt poetycki z teatralnej rekwizytorni, czterokrotnie, aby ukazaniem się swojem, potwornym swoim wyglądem rozwiać pensyonarskie wizye, zagłuszyć... spiżowym jękiem cielska Molocha śpiewane przy księżycu czterowiersze; dowieść, że miłość, to jest zniszczenie bezwzględne i bezwarunkowe, że gadania takie, jakoby wielka miłość rodziła nie niszczyła, jakoby wielka miłość umiała zginąć, aby urodzić, jakoby umiała odejść w cierpieniu, aby go inny nie zaznał — że to sentymenty i komunały miłosne z powieści i romansu. Miłość — mówi autor »Molocha« — urodzi tylko śmierć, urodzi zbrodnię, urodzi podłość, przyprawi o obłąkanie. A ci zbrodniarze i obłąkańcy, to wieczysta ofiara żyjącemu wieczyście i nienasyconemu potworowi — Molochowi miłości.

Prawdziwość tego aforyzmu mają udowodnić cztery akty z życia. Rozumie się, że z życia — które równie dobrze potrafi udowodnić, że prawdziwość aforyzmu o okropnem posłannictwie miłości, w kilku epizodach tylko zasługuje na wiarę, gdyż to życie, które rośnie jak pęd z miłosnej gleby, trwaćby przestało lub konało gruźliczne i bez krwi, gdyby nie miało na ten dowód innych »epizodów«, wskazujących