Page:Dusze z papieru t.1.djvu/148

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
144
 
 

wielce słusznie, nałogowego maniaka ze wszystkiego, co miał, w formie odszkodowania za bezczelne mrzonki i napędzono do stu dyabłów, bo dla idyotów niema miejsca wśród mądrych.

I wszyscy zaczęli wyć za nim:

»Głupi! głupi!«

Więc poszedł płakać gdzieś za kulisą, bo taki nawet jeszcze płakać umie, na wstyd rodzajowi ludzkiemu.

»Głupi Jakób«, gdyby nie był głupi, byłby miał wszystko. Był rządcą u bogatego, starego szambelana; bez pamięci kochała się w nim prześliczna dziewczyna. W oczach, które nie posmakowały jeszcze łez, gorzała mu radość; cieszył się wiosną, zapracowywał się na śmierć, obnosił swoje rumiane zdrowie, dyszał całą piersią, mówił głosem, w którym krzyczała bujna, rozkiełznana młodość.

Szambelan zaczął wierzyć, że to jego własny syn; przynajmniej domowy lekarz jego twierdził tak uporczywie. Stary samotnik, wielki pan, zgryźliwy i despotyczny, postanowił go adoptować, chcąc naprawić grzech młodości. Na krok ten czyha prześliczna Hanka, furmańska córka, wychowana starannie i kształcona. Oblicza ona z plebejską chytrością: kocha Jakóba, Jakób będzie wielkim panem. W niej rozpętano wszystkie kobiece pożądania, więc jedno ma tylko pragnienie: zostania wielką panią. Jest to indywi-