Page:Dusze z papieru t.1.djvu/147

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
143
 
 

żrący się nawzajem, zatruwający się wzajemnie, ludzie, którzy nie znoszą pogody, słońca, ciszy i uczciwych oczu. Nic tak nie męczy ludzi takich, jak widok człowieka, który śpi spokojnie i nie zna zgryzot; więc użyją wszystkich sposobów, aby zatruć to, co jeszcze niezatrute, zalać łzami oczy, które się śmiały. Niech wszyscy płaczą, kiedy my płaczemy... Ktoś się po scenie błąkał szczęśliwy, ale niedługo; zalała go ludzka zgryzota i nauczyła cierpienia. Uczyła go ząś cierpieć z taką lubością, jak tylko człowiek uczyć potrafi. Na scenie jest coraz ciemniej i coraz bardziej duszno; zgryzota ludzka, jak mętna, żółta woda powodzi zalewać poczęła wszystko, aż dosięgła wszystkich serc i wszystkie zalała swym brudem. Potem znów nastanie cisza, ale taka rozpaczliwa cisza, bez echa i bez nadziei, oślepła i nudna, zrozpaczona, zgryźliwa. podła cisza, jak w domu Wujaszka Wani, Czechowa. W tym domu już się nikt nie zaśmieje, ani nikt do drugiego nie przemówi spokojnie, bez goryczy. Każde słowo odtąd gryźć będzie. Ci ludzie będą się odtąd oskarżać o każdy przemycony uśmiech i szpiegować się będą wzajemnie.

Wszystkiemu temu winien jest »głupi Jakób«. Cham ten nie wiedział, że na to są kompromisy, aby ludzie mogli udawać szczęśliwych; i że na to jest kłamstwo, aby żyć można. Chciał »prawdy«, jakby spadł z księżyca; odarto tedy,