Page:Dusze z papieru t.1.djvu/146

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
142
 
 

gokolwiek gatunku, byle śmiech, albo... łzy, też jakiegokolwiek gatunku, byle rozczulające.

I tą naiwną nieporadnością w szukaniu sztucznej sympatyi u publiczności, zyskał — niebywałą sympatyę. Szczerość w postępowaniu z widzem, ujęła widza dla autora w zupełności.

Tego samego przyjęcia doznała i sztuka Rittnera; jest w niej życie niesfałszowane i nieprzykrojone do użytku tych, co nie mogą patrzeć na wrzody; może ono wskutek tego zrobić wrażenie przesadzonej rewelacyi, takie się w tem kawałeczku życia kłębią i przewalają rzeczy niewidziane i niesłyszane. A te historye dzieją się przecież i grają się w jakimś dworze szambelańskim; potworność zaś ich stąd pochodzi, żeśmy je ujrzeli odrazu, w scenicznem zgęszczeniu, nie przerywane antraktami, trwającymi miesiące, nie przesypywane smutkiem, melancholią i niemym bolem. Ci ludzie na scenie musieli nam powiedzieć wszystko odrazu, jednym tchem i wskutek tego opowieść ta oddech nam zaparła.

Jest to opowieść smutna i szara.

Młyn 1udzki turkoce i przewala zgryzoty ludzkie i na proch ściera ziarno.

Jest to sztuka smutna, sztuka, która przygnębia. Ktoś się tam wprawdzie śmieje, jakieś dymisyonowane indywiduum, ale się śmieje tylko z jadowitej złości; bo to są wszystko ludzie źli,