gdy nie klęka na scenie tyłem do publiczności, że »paź Lohengrina« ma wszystkie meble zajęte przez egzekutora, że Spinoza ze sztuki Gutzkowa jest dzieckiem naiwnem i niemądrem, które każdy wykorzystać potrafi i rzuci potem, obrawszy ze wszystkiego. Na pociechę zjawi się u niej jakaś mecenasowa, członek towarzystwa ochrony nieszczęsnych ludzkich zwierząt i rzeknie:
— Moje dziecko, ja panią przestrzegam przed tem życiem. My zresztą wedle statutu wkraczamy seryo w życie tych osób, które już wybitnie okazały znamiona upadku.
Tragedya jest tak codzienna, że się jej już słuchać nie chce; Zapolska jednak jest mistrzynią w wydobywaniu na światło dzienne tych wszystkich cichych tragedyi, o których się już nawet nie mówi. Nikt tak jak ona nie umie wydobyć z fałszywego uśmiechu prawdziwej jego treści: łzy, łzy, ukrytej nieraz głęboko, w zatrzęsieniu fałszywego szychu i aktorskiej brawury. W naturalistycznej metodzie Zapolskiej jest jedna wielka zaleta, odwaga, nie krępująca się literackim konwenansem; odwaga ta pomogła jej do wyciągnięcia na oczy ludzkie łajdactw dulszczyzny, i ta sama odwaga wywiodła na scenę istotę, jedną z najbardziej pokrzywdzonych. Nie krępując się niczem, nie zwracając bynajmniej uwagi na to, czy to kogo znu-