Page:Dusze z papieru t.1.djvu/109

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
105
 
 

gdy nie klęka na scenie tyłem do publiczności, że »paź Lohengrina« ma wszystkie meble zajęte przez egzekutora, że Spinoza ze sztuki Gutzkowa jest dzieckiem naiwnem i niemądrem, które każdy wykorzystać potrafi i rzuci potem, obrawszy ze wszystkiego. Na pociechę zjawi się u niej jakaś mecenasowa, członek towarzystwa ochrony nieszczęsnych ludzkich zwierząt i rzeknie:

— Moje dziecko, ja panią przestrzegam przed tem życiem. My zresztą wedle statutu wkraczamy seryo w życie tych osób, które już wybitnie okazały znamiona upadku.

Tragedya jest tak codzienna, że się jej już słuchać nie chce; Zapolska jednak jest mistrzynią w wydobywaniu na światło dzienne tych wszystkich cichych tragedyi, o których się już nawet nie mówi. Nikt tak jak ona nie umie wydobyć z fałszywego uśmiechu prawdziwej jego treści: łzy, łzy, ukrytej nieraz głęboko, w zatrzęsieniu fałszywego szychu i aktorskiej brawury. W naturalistycznej metodzie Zapolskiej jest jedna wielka zaleta, odwaga, nie krępująca się literackim konwenansem; odwaga ta pomogła jej do wyciągnięcia na oczy ludzkie łajdactw dulszczyzny, i ta sama odwaga wywiodła na scenę istotę, jedną z najbardziej pokrzywdzonych. Nie krępując się niczem, nie zwracając bynajmniej uwagi na to, czy to kogo znu-