Page:Chimera 1907 z. 28-30.djvu/393

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.
380
CHIMERA
 

począł chować najcenniejsze zabawki przed okiem zbyt natrętnych towarzyszy. Niebawem zjawiły się tam nadłamane kolorowe ołówki, skrawki zagadkowo pokreślonego papieru, kilku fantazyjnie wystrojonych żołnierzy, i jakaś szpilka od włosów, koloru krwi zaskrzepłej w złocie. — Wieczorem zabawki szły spać. Rano uchylały się ciężkie podwoje i z miniaturowej groty wyciągano je znowu na jaśnię. — Niekiedy przecie mijał dzień i mały posiadacz nie mógł zbliżyć się do swoich skarbów. Zabawki dąsały się nieco, gdyż nowa siedziba nie należała do wygodnych, zwłaszcza krwawo-złota szpilka sarkała mocno, tęskniąc za wonią i miękkością kruczych włosów, które tuliła niegdyś.

 Ale skarby poczęły rosnąć: przybył jakiś świeżo podmalowany oficer papierowej armii i kilka szpulek z resztkami niezmotanego jedwabiu. W grocie miejsca zbrakło. Młodociany właściciel nie dał jednak za wygranę: chwycił ukradkiem żelazny pręt, wyłamany niegdyś z okratowań bramy, i jął zaciekle wypruwać okruchy nawpół zwietrzałej podstawy. Kaleczył sobie ręce, darł odzież, ale w trudzie grążył się dalej... Nie dostrzegł nawet, że nad bezruchem osmętniałego podwórza zwisły sine skrzydła burzy o nabrzmiałem łonie. —
 Wreszcie Karyatyda usłyszała pogłos wątłych ciosów dziecięcych.
 Drgnienia lęku i radosnego niepokoju rozfalowały jej pierś zastygłą.
 Na zamarłe usta padł chwiejny szept osypującego się gruzu i zbudził je do życia.
 Bogini strącona — przemówiła.
 — Miedziana obręcz poniżenia wżera się w skroń moją i piersi... Gdy z półnagich bioder twych, siostro,