Page:Chimera 1907 z. 28-30.djvu/392

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.
KARYATYDY STRĄCONE
379
 

 I znowu spłynęła fala czasu nad głowami strąconych.
 Podwórzowa społeczność poufaliła się z niemi szybko. Z początku poglądano na wyniosłe postacie ze wzgardliwie-nieśmiałem zdziwieniem; ale ktoś obrzucił je nazwą: „murowane panny“, i ten epitet, czy może czas poprostu, rozpętał palce natarczywości pospólnej.
 Pewnego ranka na odchylonej nieco dłoni jednej z Karyatyd, półpijany woźnica powiesił zabłocony, przegniły łachman od czyszczenia kół i stopni powozu.
 To ośmieliło innych: stróż za kamienną postacią począł chować miotłę, opierając ją niedbale o głowę bogini.
 Niekiedy wieszano na niej jakiś pstry, wydeptany dywan dla przewietrzenia, — to znowu dziatwa podwórza obrzucała pogodną twarz bogini grudkami błotnej ziemi lub gruzu, ćwicząc celność oka i dłoni.
 Czasem blady pośmiech słońca obwiesił szychem zdawkowego uznania — oplwaną błotem postać Karyatydy; lubieżnie gładząc jej biodra, spływał do kolan i niknął w fałdach szaty. Wtedy zbrukany łachman płonął rdzawym blaskiem, a godło ulicznego porządku, szeptem ociekających kropel brudu, gwarzyło nad uchem strąconej.
 Na drugą los był „mniej łaskawy“.
 Zrzadka jeno i z lekceważeniem muskały ją promienie słońca — stała chmurna i chłodu pełna. Nie wieszano na niej ścierek ani dywanów. Sąsiedztwo okna jakiejś pracowni chroniło głowę jej od błotnych pocisków i zwierzeń miotły ulicznej. Tylko któryś z synów stróża odwiedzał ją każdego ranka i wieczora, a niekiedy częściej. Wytropił on był, że część podstawy „murowanej panny“ daje się wyjmować i wkładać z powrotem bez trudu (wykruszono ją pewnie przy lekceważącem ustawianiu sponiewieranych kolosów). Wyjęty złom odsłaniał niewielką przestrzeń pustą, gdzie szczęśliwy odkrywca