Page:Chimera 1907 z. 28-30.djvu/224

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.
212
CHIMERA
 

a kiedy powrócić na ziemię, powrócić jasnym, niezłomnym, zwiastunem dni Parakleta.
 ———— Niemęskie to sny. Strzeż się ich. Drzewo twoje jeszcze nie ścięte, drzewo ostatniego domu... oczy moje widzą je... szumi liśćmi i ptaki z pieśniami zaprasza.
 Ale sama myśl o spoczynku nakłada garście ziemi na piersi; a czy ty znasz męki ludzi pochowanych w letargu, — gdy dla rąk złożonych sakramentalnie przyjdzie chwila ocknienia pod ziemią?..
 ~~~~~~~ Słowa Twoje ciążą.
 ———— Ciążą tobie winy własne, a nie słowa moje. Gdy przyjdzie czas, przyjdzie inny — i błyskawicą opasze serce twoje. Dziś łam się.
 A złamiesz się? — My kochać umiemy, ale nie znamy litości. Łam się, walcz, idź przez ogień i trud — i oczyszczenia szukaj, szukaj odpuszczenia win.
 ~~~~~~~ Alboż jest w życiu odpuszczenie win? Kto to uczynić zdolny?
 ———— Tylko własne serce twoje.
 ~~~~~~~ Drogo spłacałem winy moje: krwią i duchem! Napróżno.
 ———— Zapłacić je musisz cudem!
 ~~~~~~~ Cudem...
 Słowo ogromnej wiary.
 Czuję jego wicher na twarzy...
 Dręczysz mię.
 Kto jesteś? Z czem przychodzisz? Dlaczego i tu, w tej głuszy, krążysz dokoła — i szarpiesz mię?
 ———— Jestem ten, który stoi pomiędzy tobą a twoim błędem. Jestem ten, który' rozrywa łańcuchy Nocy i rzuca do nóg rozkutym wygnańcom. Mieczem wirują-