Page:Chimera 1907 z. 28-30.djvu/221

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.
ARCHANIOŁ
209
 

 ~~~~~~~ Nie czuć, nie widzieć nic, samego siebie. Jakiś dzień kończy się we mnie — myśli jak ptaki szukają spoczynku.
 Może już odejść czas...
 ———— Dokąd?
 ~~~~~~~ Wszystko jedno. Byle od brzegu. Ja nie wiem, ale wichry wiedzą, niech więc niosą. Czuję ich powiew przez włosy, od borów zaśnieżonych, od czarnych jezior w granitach. Owinąć się w ich milczenie — i zasnąć na lat tysiąc. Nie tęsknić, nie wspominać... nie czuć. Nie uniżać się, nie zbierać okruchów. Nie być przekupniem, miast rycerzem z Monsalwatu. Nie odczuwać ukąszeń myśli o szczęściu przy spożywaniu chleba powszedniego.
 ———— Skamienieć chcesz? Martwo ty mówisz. Już i tak dusza cię odeszła.
 ~~~~~~~ I ginę z tęsknoty za nią. Jeśli wiesz, gdzie ona, odwołaj ją, albo wskaż drogę. Może wyszła ze mnie w jednym ze snów, na wyspę, gdzie Bóg zwyciężył... Może dumniejsza ode mnie wzgardziła pokornym żywotem, i w jakim małym dniu mego życia odeszła w gniewie — bezpowrotnie?
 Ty wiesz — ty wszystko wiesz — przenikasz, odgadujesz mnie. Wróć ją, lub mnie dokonaj. Własny cień napełnia mię lękiem niechęci, — czego się dotknę, w popiół się zamienia — ludzie, słowa, ich i niby moje ukochania. To nie moje życie, nie moje słowa i czyny. Cudze? Tymczasowe? Nie wiem. Ale coś najważniejszego przechodzi mimo — głos tylko czasem słyszę, daleki.
 Powróć mi duszę mojej duszy — lub gromem udaruj. —
 Reszta jest niczem.