Page:Chimera 1907 z. 28-30.djvu/215

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.
PO DRODZE
203
 

Tak jak wówczas, gdym nie był pośród nich samotny.
Czemu-m wpierw nic znał ciebie, która pod mą strzechę
Uśmiech niesiesz a w moją samotność pociechę?..
Kiedy w progi me wstąpisz chwastami zielone
I ujrzysz wszystkie okna szczelnie zasłonione,
Za któremi smutnego mnie śnisz, z bladem czołem:
Znajdziesz otwarte drzwi me, których nie zamknąłem.
Bo patrzę przez nie w zmierzchu szarego zamieszce
Na róże porzucone, więdnące na ścieżce,
Róże, co spadły niegdyś, od mych bolów krwawsze,
Z warkoczy Odchodzącej ode mnie na zawsze.



 CZY WIATR WSPOMINA...

Łagodny smutek, słodki jak ogród w jesieni,
Co wspomina żar lata bladem liści złotem.
Zasnuwa nam mgłą dusze, łza w oku się mieni...
Co było nie powtórzy się z wiosny powrotem.
Cichy smutek miłości, blask szczęścia ostatni...
Wrześniowy uśmiech naszych dusz rozrzewnia błoń —
Widma słońca z fal rybak nie złowi w sieć matni.
Czy wiatr wspomina, jaką z róż zcałował woń?

Było... przeszło... Radosne na polach konicze
Nie wiedzą, jakie duszę ich ukradły pszczoły.
Piliśmy win upojnych zawrotne słodycze
I puhar nie pozostał wypity na poły.
Kwieciły się, kwieciły sady, Winogrady,
Kwiat posypał się śniegiem na schyloną skroń...
Wiatr pędzi listki spadłe, — kto znajdzie ich ślady?
Czy wiatr wspomina, jaką z róż zcałował woń?