Page:Chimera 1907 z. 28-30.djvu/214

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.
202
CHIMERA
 

W zachód różowy łódź ma wracać będzie z łupem.
Gdy na wód senność zaczną od skał padać cienie,
A morze ciche będzie, jak moje znużenie.
Wiosło złożę i żagiel zwinę, jak tęsknotę,
Którą spełnienie wita. Fale miękkie, złote
Nieść mnie będą spokojnie, jak blade godziny,
Na których szczęście płynie wspomnienia krainy.
Będziesz na brzegu czekać. I gdy dotknę ziemi.
Milczenie będzie naszem przywitaniem. Niemi
Spojrzym na skrzących skarbów morzu wzięty przepych
Zgasłym promieniem oczu od bujnych łez ślepych.
Pójdziem, a ty nie spytasz o moje przygody.
Gdy na twojego domu wchodzić będziem schody.
Aż kiedy w twym ogrodzie pod ciemnemi drzewy
Usiądziem, chłodząc skronie letniemi powiewy.
Choć nic wyrzeknę słowa brzmiącego wyrzutem,
Uczujesz nagle w sercu boleśnie ukłutem
Żal obłędny, szalony lęk, jak zawrót głowy.
Żeś pierwszy lot mych tęsknot na mozół jałowy
Skazała, na bezpłodne nam bogactw szukania,
I przeklniesz dzień, gdym słuchał twego rozkazania,
Choć nie zgadniesz, że jutro opuszczę twe progi:
Bom, błądząc, nad cię błędne swe pokochał drogi...



 CZEMU...

Czemu-m cię dawniej nie znał, słodka przyjaciółko,
Która przyjść do mnie pragniesz, z wiosną i jaskółką.
W dom pusty, jak przez długi czas moje źrenice.
Doszła cię wieść, żem swoich komnat okiennice
Zamknął i skrył swój smutek w ciemności głębiny,
Znienawidziwszy mego ogrodu jaśminy,
Bzy i róże, że tchnęły wciąż w woni zawrotnej