Page:Chimera 1907 z. 28-30.djvu/213

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.
PO DRODZE
201
 

Zyskałem przyjaźń jego i nowe oklaski.
Gdyśmy, źródlaną wodą z winem z złotej czary
Pijąc, brzmień wysłuchali attyckiej cytary,
A tancerki nubijskie w tkaninie przeżroczej
Nagością bronzu nasze upieściły oczy,
Pan mój i muz miłośnik wstał z trójłoża pierwszy.
Prosząc, bym go upoił czarem moich wierszy.
A właśnie podawano skroniom świeże wianki.
I patrzyły obecne Cezara kochanki
Zazdrośnie, gdy wiedzący o mych nocy mące
Kallistos wiódł mi ciebie w darze i podzięce,
Któraś z książęcym ojca rozdzielona trupem
Tryumf wodza zdobiła, z Azyi wzięta łupem.
Szłaś blada, z nienawiścią spoglądałaś ku mnie,
Nie zgadując, że, mogąc cię gniewnie i dumnie
Rózgami, choć oporną, zmusić w moje łoże,
Jutro-ć nietkniętej wolność darują w pokorze.
A gdym nadając słowom tok dźwięczny i gładki
Miłość jął śpiewać wiersza pieszczonemi spadki,
Każda z miłośnic śniła tęsknie, że to o niej
Spragniona miłość moja miękkim rytmem dzwoni...
I szczęściem śniła koić mej tęsknoty głody.
Gotowa wieść mnie nocą w swe duszne ogrody.
By tam w włosy swe plątać, pętać w dłonie obie —
A tyś przeczuć nie chciała, żem śpiewał o tobie...



 KIEDYŚ...

Kiedyś po długich latach ujrzymy sią znowu. —
Łódź moja będzie w przystań wracała z połowu
Pereł, po które rozkaz twój na burz szaleństwo
Wyprawił mnie. Żądałaś, by niebezpieczeństwo
Było próbą miłości mej i twej okupem.