Page:Chimera 1907 z. 28-30.djvu/212

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.
200
CHIMERA
 

By sny twe kłaść na dym ich, jak ptakom na skrzydła;
Amfory złote, pełne liści białej róży,
Będą wonieć, jak miłość ma, u twych podnóży;
Stopy twoje ubiorę w plecione sandały.
By jeno po rozsianej purpurze stąpały;
Szatą ci będzie nagie twego ciała piękno,
Które wonności lasów żywicznych przesiękną!
Pójdź ze mną, wszak mnie sama przywołałaś głosem!
Tyś jest, o której śniłem, zdarzona mi losem!
Czemu milczysz, zmieniona, smutna i pobladła,
Jakby ci ma tęsknota krew wszystką wykradła?
Tyś jest, przez którą dusza z tęsknic ma ozdrowieć!
— I usłyszałem wyrok nad sobą w odpowiedź:
Nie jam jest, której szukasz, która ci się stanie
Jak wino spragnionemu, jak przewiązka ranie.
Nie jam jest, która twoją tęsknotę ukoi
I da ci klucz do złotych miłości podwoi.
Sen twój, pragnieniem twojem z kamienia dobyta,
Wrócę w marmur posągu, w chłód bieli spowita.
Nie mnie kochasz. Niech złuda z oczu ci opadnie.
Nie znalazłeś! I dalej w dzień i w noc bezradnie
Szukać będziesz! Nie jam jest, którą śniłeś w głuszy.
Inny posąg, bez skazy, kochasz w głębi duszy,
Ów zawsze najpiękniejszy, od wieków bez zmiany
Leżący dotąd w ziemi, ów — niewykopany.



 RÓŻANY KRZEW...

Różany krzew zielony, co swe krwawe róże
Pod złoto słońca zwiesza w dół po szarym murze,
Dał mi swój kwiat gorący, bym na skroni bladej
Miał wieniec świeży podczas wczorajszej biesiady,
Na którą zaproszony z Kallistosa łaski