Page:Chimera 1907 z. 28-30.djvu/185

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.
O WIERSZACH
173
 

 KLEMENS. Tak, to jesień. Lecz czytaj w całości lub nie czytaj wcale.
 GABRYEL. Chciałbyś posłuchać?

Park, mówisz, zamarł? Patrz, obłoków cień
Jaśnią błękitnej prześwieca pogody,
Promienny uśmiech oddalonych lśnień
Ubarwia ścieżki i rozwidnia wody.

Z szarych bukszpanów, z złotych brzozy skrzeń
Wić będziem wieniec: ciepły dzisiaj dzień,
Niecałkiem zwiędłe kwiecie późnych róż
Zerwij, ucałuj i pospołu złóż.

Gasnące astry, czerwień, co się tli
Na winnej łozie, ostatek zieleni
Spleć lekko w wieniec, a końca jesieni
Bladawą wizyę razem stworzą ci.

 KLEMENS. To piękne. Tchnie jesienią. Acz śmiało brzmi powiedzenie: „obłoków cień jaśnią błękitnej prześwieca pogody,“ gdyż te zatoki budzącego tęsknotę, letniego błękitu ukazują się między obłokami. Co prawda, jaśń prześwieca tylko na skrajach, gdzie obłok staje się już niemal cieniem. Poza tem na zaciągniętych, posępnych rozłogach jesiennego nieba nie widać jej nigdzie. Ten „obłoków cień“ podobałby się Goethemu. A „błękitna pogoda“ jest bez skazy. To piękne. Tak, to jesień.
 GABRYEL. Chcesz-li więcej jesieni?

Z wrót, w zardzewiałe dzierzganych lilije,
Pierzchł na trawniki ptactwa rój skrzydlaty,
A inne ziębnie na słupach i pije
Deszczową wodę z pustych waz na kwiaty.

 Czy jeszcze?