Page:Chimera 1907 z. 28-30.djvu/186

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.
174
CHIMERA
 

Szukamy ławek niezakrytych cieniem — —
Poim się długiem, pogodnem jaśnieniem.
Jesteśmy wdzięczni, gdy się w drzewach zerwie
I spłynie na nas promieni ulewa,
Lub zasłuchani patrzym, kiedy w przerwie
Źrzałe owoce opadają z drzewa.

 KLEMENS. Proszę cię: czytaj w całości, lub nie czytaj wcale.
 GABRYEL. Wolałbyś zimę? A może lato? Błędność tęsknot letnich? Niepokoje letnie? Letnie poranki? Wieczór letni?

Wzgórze, gdzie stoim, już się nurza w mroku,
Zaś tamto jeszcze w świetle dziennem lśni,
Księżyc w rozwiewnym poświaty otoku
Zrazu się jeno białą chmurką mgli.

Bledziej majaczy smuga dróg daleka;
— Powiedz, wędrowcze, co szmer znaczy ten:
Czy to z gór woda niewidzialnie ścieka,
Czy szczebiot ptaka, co zapada w sen?

 KLEMENS.

Księżyc w rozwiewnym poświaty otoku
Zrazu sięjeno białą chmurką mgli...

 Widzę krajobraz mego dzieciństwa. Piękna to musi być książka, ten „Rok.“ Właściwie dlaczego: „Rok duszy?“ Lubię niewyszukane tytuły.
 GABRYEL. Ja także, i dlatego ten tak bardzo mi się podoba. Jest tu bowiem jesień i więcej niż jesień. Jest zima i więcej niż zima. Te pory roku, te krajobrazy są jeno wyobrazicielami innych.
 Czyż uczucia, półuczucia, wszystkie najtajniejsze i najgłębsze stany naszej wnętrznej istoty nie kojarzą się w szczególniejszy sposób z tym lub owym krajobrazem,