Na marginesie „Naszych Verkehrów“

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Witold Bełza
Tytuł Na marginesie „Naszych Verkehrów“
Pochodzenie Nasze Verkehry
Wydawca Witold Bełza
Data wydania 1919
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Indeks stron
[ 7 ]
Pamięci pierwszego koncertu Chopina
[ 9 ]

Na marginesie „Naszych Verkehrów“

Podobno Niemcewicz najwięcej bawił Niemcewicza. Bywało — opowiada Andrzej Koźmian — że, przyszedłszy doń rano, słyszało się już w przedpokoju głośne wybuchy śmiechu, jakieś deklamacye, specyalnym tonem wypowiadane i znowu śmiech na całe gardło!

Myślałeś, iż autor „Zbigniewa“ zabawia kogoś w swoim gabinecie, lub też bawiony jest tak zawzięcie przez kogoś, a oto właśnie drzwi się otwierają — w nich staje Niemcewicz sam i grzecznym ruchem ręki zaprasza do pustego pokoju.[1] Warszawa znała dobrze autora „Powrotu Posła“ z tych niasamowitych wybryków humoru.

Lubiał głośno myśleć — mówiono powszechnie — i często, gdy mu głowę jakiś krotochwilny koncept zaprzątnął, ubierał go w formę wiersza, czytał raz, dwa, trzy razy i śmiał się, śmiał się do rozpuku. Do swoich pustych ścian i do samego siebie...

Nam — dzisiejszym — jest ten rys usposobienia poety mało znany. Przed myślą naszą staje zawsze ów Niemcewicz z przejmującego płótna Dawida. Pamiętamy je dobrze. Z zaplecionemi rozpacznie rękoma siedzi człowiek, co bólem nie oczami patrzy. Nad krzaczastemi brwiami osiadła troska — piszą się w niej dzieje męki porozbiorowej i wygnania. Zaduma wieje z oczu wielkich, smutnych, niepocieszonych zda się, aż dziwno przypuścić, by twarz tę, tak widocznie cierpieniem zoraną, zróżowił kiedykolwiek uśmiech wesołości, czy pustoty. [ 10 ]I mimo komiczny żywioł „Powrotu Posła“, pierwszej prawdziwej komedyi polskiej, wedle słów Krasickiego, mimo niefrasobliwy humor „Pana Nowiny“, czy „Samoluba“ — trudno pominąć i taką „Pannę Guzdralską“, by nie wyliczać całego szeregu bajek — możnaby być pewnym, znając życie poety, że czynny był tu nie temperament w głównej mierze, że indywidualność nie przejawiała się zupełnie, schodząc na plan drugi wobec ważniejszych wskazań i postulatów.

Nie byłoby w tem nic dziwnego ani dla człowieka, ani dla stulecia, w którem się wychował.

Bo człowiek należał do XVIII wieku, korzeniami wrastał w glebę encyklopedystów francuskich, pił soki haseł woiterowsko-diderotowskich, których linie — z małemi odchyleniami — doprowadził do kresu swego życia.

Zatem utylitaryzm i tendencja ponad wszystko — ponad wszystko służba idei, w której rydwan wprzągnął się człowiek, by ją pociągnąć na wyżyny realizacyi.

A wiek? Ten chyba przepełnił miarę przeciwieństw psychicznych, łącząc przeciwieństwa tej pojemności uczuciowej, jakimi są śmiech i łza.

Nieszczęściem i łzami spłynęły wszakżeż lata drugiej połowy XVIII w., lata wstrząsane zgrzytliwym skrzypem gilotyny, której odgłos chwiał koronami władców Europy — u nas zaś drgające męką i bólem powolnego konania ojczyzny, a śmiech wykwitł kwiatem bujnym i nęcącym.

Tak było we Francyi, Niemczech (Kotzebue), Anglii (Sheridan) — tak w Polsce, gdzie komedya zajaśniała nieznanym i nieprawdopodobnym blaskiem, że wspomnieć Krasickiego, Trembeckiego, a choćby tylko i jedynie — Zabłockiego.

Więc też u Niemcewicza nie byłby ten rozdźwięk między człowiekiem a twórcą dziwny.

Nie byłby dziwny — nawet ze względu na powyższy odwrotny stosunek życia do literatury w XVIII w., w którym ta literatura nie zawsze wyłączała wpływy polityczne i atmosferę.

Ale człowiek był inny. Choć życie obrzuciło go gradem przeciwności, nie szczędząc najtragiczniejszej, jaką jest utrata ojczyzny, zdołał Niemcewicz ocalić to, co było mu wrodzone i co mu towarzyszyć będzie po kres niemal jego dni — wesoły temperament, bujny humor, [ 11 ]jowial­ność, dowcip, i, jeśli wierzyć mamy słowom Marrené-Morzkowskiej, pewną skłonność do niewinnych przyjemności życia.

Umiał patrzeć, a patrząc widzieć — nie jego winą było, że podchwycił każdy niezręczny gest, każdą fałszywą mimikę, że — zdzierał z lubością maskę pozoru z twarzy w chwili, gdy twarz ta najmniej była na to przygotowana i oto komizm sytuacyi.

Miał zdolność, jak nikt może, wmyślenia się i wczucia w sytuacyę, przeniesioną z życia na papier, i stąd on jeden ważył się śmiać najgłośniej, a mógł najszczerzej.

Zresztą „taki był wiek, że najoświeceńsi i najbardziej wykształceni ludzie poniżali się bufonadami... tego talentu ostatki jeszcze reprezentował Niemcewicz swoimi nieśmiertelnymi (!) konceptami, których wyskok widzieliśmy w podarku i napisie na nim, przesłanym na loteryę pani Wąsowiczowej“.[2]

Życie towarzyskie Warszawy przed kongresem wiedeńskim płynęło dość zwężonem korytem. Co miała najlepszego stolica zbierały Puławy, gromadząc wśród swoich przepięknych szpalerów i soczyste buziaki — jak mówi kronikarz — i ministeryalne głowy.

Pod artystycznem tchnieniem ks. generałowej kwitły bujne kwiaty humoru, zabaw towarzyskich, uciech. Kto bo tam nie bywał... Aż się roi od nazwisk w szczupłym dzienniczku ks. Izabeli.

Kochany dzienniczek — powiernik jej radości, nierzadko jej łez. Oto księżna zapisuje: „Odwiedziłam sąsiadkę panią Osławską, — wróciwszy, zastałam zjazd gości. Adjutant W. ks. Konstantego, Fensch z Warszawy, mówią, że fałszywy i nieprzyjazny Polakom, być może, ale znalazłam go wykształconym i człowiekiem dobrego towarzystwa — przybyła księżna Sapieżyna z jednej strony, to znów inną bramą książę Jabłonowski i generał Sokolnicki, aż niespodzianie zjawił się najbardziej upragniony gość puławski — Tadeusz Czacki... Księżna Jabłonowska młodziutka, świeża, wesoła jak ptak i pani Gutakowska, mająca małe oczy a wielki nos — ale rozumna i dobra“.

Bawi tu i Niemcewicz (à tout Seigneur tout honneur) ze specyalnie zaszczytną rolą wśród tej barwnej mozajki towarzyskiej: zdobi deski [ 12 ]sceniczne puławskiego teatru swymi okolicznościowymi utworami, podobnie jak i sam czcigodny książę gospodarz.

Tak było przed kongresem — a po nim? Stolica nowoutworzonego Królestwa przyszła do swoich praw. Zaczynają się dni jej świetności — Warszawa tańczy...

Tańczy i bawi się, bo jej wszakżeż strzeże opiekuńcze skrzydło anioła pokoju, wszechwładnego mocarza Europy, który na kongresie... kradł najpiękniejsze całusy polkom, najpiękniej tańczył i słodkie słówka nieważkich obietnic do różowych uszek szeptał.

Toż błyskawicą obleciały stolicę słowa cesarskie: „Je suis heureux d’apprendre, que l’on danse si bien dans ma ville de Varsovie“. Więc tańczyła Warszawa. Puławy oniemiały, zaszyły się we wspomnienia i zlekka pleśniały. Ks. generał osiada w Sieniawie, a do Warszawy zjeżdżają jego córki hr. Zamoyska i ks. Wirtemberska, pociągając za sobą całą błyszczącą, rozbawioną societę puławską.

Otwierają się podwoje Błękitnego Pałacu...

Zofja Stanisławowa Zamoyska będzie duszą tych sal, przez które przejdzie cała epoka Warszawy towarzyskiej, literackiej, filantropijnej, dyplomatycznej — Pałac Błękitny... owa przepotężna kuźnica opinii, kłębowisko wpływów politycznych, gdzie występowało na widownię i to, co zacne i co dumne tylko było, skąd spłynął niejeden promień na konającą Rzeczpospolitą i niejeden na niej zaległ cień...

Natenczas jednakowoż rozbrzmiewały sale błękitne echem zabaw i towarzyskich posiedzeń.

I znowu jak w Puławach — kto tu nie bywa... Oto pod rękę z p. Ordynatową przechadza się i mimo wiek... zalotnie flirtuje Tadeusz Matuszewicz minister skarbu (ujrzycie go jutro wieczorem i na scenie amatorskiej), poznajemy i Mostowskiego min. spraw wewnętrznych — jest senator kasztelan Aleksander Linowski, Lipiński wizytator szkół i poeta, Hoffmann profesor uniwersytetu, jest i Niemcewicz.

Autor „Powrotu Posła“ bywa tu często, lubiany bardzo przez hr. Zamoyską, choć w nienadzwyczajnych stosunkach z Ordynatem, lubiany przez całe towarzystwo, zwłaszcza przez damy, do których zalecał się z gestem 18-letniego młodzieńca — tu i ówdzie drasnąwszy niejedną ostrym swym żarcikiem. [ 13 ]Przepadał za tem poeta i znano go z tego w Warszawie. A nie oszczędzał nikogo. Wrażliwy na ułomności, nie przebaczający słabościom — zaczepiał wszystkich i wszystko. Nie było dłaft rang, ni tytułów ni zasług — stapiał je wszystkie demokratycznie w kotle swego drwiącego dowcipu i szydził (nierzadko boleśnie) z każdego, kto mu się tylko nawinął.

Mówiono pewszechnie, że czynił to dla samego dowcipu, który lubiał, z którego się rad śmiał, a wystawiał na lśniące ostrza śmiechu nie tylko najsympatyczniejsze sobie osoby, ale i... samego siebie.

Niepohamowany nerw komiczny drgał w nim widocznie, nie dozwalając poważnie ściągnąć twarzy tam, gdzie się roześmiać chciał, lub czego przeoczyć nie umiał.

Taki był człowiek — kołyszący w swej jasnej duszy jakieś podzwonne rejowego humoru, spotęgowanego ostrym sarkazmem francuskim.

Toż lękano się trochę poety — a że była to osobistość okryta zasługami i sławą promieniejąca — liczono się z nim podwójnie.

Dyktatorem go zwano w Warszawie, dyktatorem też opinii społecznej był w istocie.

„Staje mi przed oczyma piękna, sędziwa postać J. U. Niemcewicza, z wyrazem szlachetnej prawości, z uśmiechem i wejrzeniem pełnem złośliwości“.

Tak mówi o poecie A. E. Koźmian.

„We wszystkich czasach i okolicznościach najgorętszy miłośnik ojczyzny, był przedmiotem czci i uszanowania powszechnego. Bez żadnych oznak znaczenia, więcej on znaczył od najwyżej postawionych; bez majątku, tytułów i urzędu używał władzy i najprzeważniejszego wpływu. Można śmiało powiedzieć, iż dwie były w owym czasie najsilniejsze potęgi w kraju, obie sprzeczne sobie: jedna w. księcia — druga Niemcewicza. Jedna ujemna, druga dodatnia — obie równie despotyczne. Równie się też lękano gniewu i gwałtowności w. księcia, jak nagany i złośliwości Niemcewicza.

A przed innymi odznaczał się coraz rzadszą w owych czasach zasługą, iż od początku do końca swego zawodu wytrwał niezłomnie [ 14 ]w jednych uczuciach, w jednych namiętnościach — to jest w miłości Polski i nienawiści Moskali“.[3] Więc też konsekwencyą tej nienawiści zwalczać będzie ugodową politykę Zajączka i pałacu Radziwiłłowskiego, potrząsając jeszcze drwiącym dowcipem nad śmiertelnem łożem Namiestnika.[4] Zwalczać będzie i Ordynata Zamoyskiego, który, choć później „zdepopularyzowany wśród własnego społeczeństwa, wykreślony z listy senatorów przez Sejm rewolucyjny... człowiek politycznie kruchy“[5], może i nie zasłużył bezwzględnie, podobnie jak i Zajączek, na tak namiętny pościg opinii publicznej, złośliwości i jadowitego sarkazmu Niemcewicza. Z tem wszystkiem — trudno niedopatrzeć, że poeta był dzieckiem zepsutem społeczeństwa warszawskiego — na niejedno więc sobie pozwalał, niejedną animozyę czy niechęć sztucznie rozdymał, niejedną sytuacyę fantazyą wytwarzał, aby tylko dać ujście spienionej fali dowcipu, który mu się w danej chwili na wargi cisnął i aby... się nad nim uśmiać do woli.


∗             ∗

A oto maleńka jego próba. Nie komedya to, nie ekloga dramatyczna, choć ją tak nazwał Niemcewicz — to po prostu żart, ucieszny figiel.[6] To jeden z dowcipów, jakie rozochocony poeta na prawo i lewo rozsypywał, udramatyzowany dowcip — nic więcej! Tłumne i gwarne posiedzenie w Pałacu Błękitnym. Posiedzenie Towarzystwa Dobroczynności, pod prezydyalną laską p. Ordynatowej Zamoyskiej. Czcigodna to opiekunka i główna założycielka Towarzystwa, które pod jej macierzyńskim oddechem... wegetuje. Wegetuje, bo, jak to zwykle bywa, potrzeb wiele, a pieniędzy mało — mimo usilne zabiegi wszystkich jego członków.

A wśród nich nie byle kto, bo Gutakowska wojewodzina, ks. Sapieżyna, ks. Wirtemberska, Teresa Klicka, ks. Adam Czartoryski (prezes), hr. Ordynat Zamoyski (wiceprezes), minister sprawiedliwości Wawrzecki, Niemcewicz, Lipiński — ludzie znaczenia, wpływów, tytułów i zasług. [ 15 ]Ma się odbyć na rzecz Towarzystwa koncert, a dla większego jego splendoru będą proszeni do współudziału 8-letni Chopin i 6-letni Zygmunt Krasiński.

Niemcewicz na posiedzeniu był i oto urodził się dowcip. Nie wiadomo — ile istotnych komizmów wynurzało się na rzeczonej sesyi, dość, że poeta wywiązał się z poruczonej mu misyi proszenia małego Chopina na wieczór i — wpisał ad aeternam rei memoriam fakt w kroniki, dzięki czemu posiedzenie w Pałacu Błękitnym stało się historyczne.

Na chwałę inicyatorki — ku uciesze i rozweseleniu... Niemcewicza.

Koncert Chopina — pierwszy występ 8-letniego malca — odbył się według programu dn. 24 lutego 1818 r. w Pałacu Kazimierzowskim w Warszawie.[7]

Nasze Verkehry — tak brzmi tytuł omawianej rzeczy — są tedy dowcipnym żartem na konto filantropizującego społeczeństwa warszawskiego i głównego motoru tej filantropji — Zofji z Czartoryskich Ordynatowej Zamoyskiej.

Trudno rzecz nazwać satyrą, gdyż ta, wedle znanej recepty, „prawdę mówi, błędów się wyrzeka“ — a właśnie pióro Niemcewicza prawdy się wyrzekło, a na błędach wsparło. Bo ani Towarzystwo Dobroczynności, tak chlubnie zapisane w dziejach filantropji warszawskiej — nie zasłużyło na tyle, rzec można, sarkastyczną ocenę, ani jego opiekunka na tak ośmieszony portret.

Dość przeczytać entuzyastyczny nekrolog, poświęcony jej pamięci przez poetę, aby się przekonać, że malowidło 1818 roku niezbyt wiernie oddawało rysy zasłużonej filantropki.

„Jej rozum kobiecy, giętki, trafny, miły, w sercu czerpany, przybierał, gdy potrzeba wymagała, ścisłość, surowość, mocne objęcie i daleko sięgającą przenikliwość“. A dalej: „W czasie trwania nowego Królestwa Polskiego zaprowadziła i utrzymała z ciężkiem usiłowaniem Towarzystwo Dobroczynności w Warszawie, gdzie kilkaset ubogich, obojej płci, przyciśnionych niedostatkiem, wiekiem, niemocą, znajdowało ciche schronienie i przystojne utrzymanie. Nakoniec, po niezmordowanych [ 16 ]staraniach, utwierdziła ten zakład tak, iż nadal sam trwać może i trwać będzie na wieczną pamiątkę swej założycielki.[8]

Tenże — to sam Niemcewicz pisze? Więc jakżeż? Co tam ośmieszył — tu wyprowadza jako zasługę?

Oto w przystępie chwilowego humoru[9] zatarły się rysy wierne, wydłużyła fizyognomia (podobnie jak i reszty osób) do niepoznania, w nasiąkniętej śmiechem fantazyi niewinna przebiegłość p. Ordynatowej ubrała się w formę cudaczną z nasadzistym kapturem, długimi rękawami i dzwonkiem dźwięczącą — urodził się dowcip, a poeta długo się nad nim śmiał, śmiał się tem szczerzej i tem serdeczniej, że samego siebie ujrzał w dość dwuznacznej, a już w każdym razie bardzo komicznej sytuacyi.[10]

Słówko jeszcze o dziwacznym tytule. Skąd tak niesamowite jego brzmienie? W r. 1818 ukazała się krotochwila Żółkowskiego pt. „Nasze przebiegi“ (grana w Warszawie tegoż roku dn. 17. Stycznia), tłómaczona z Ifflanda: Unser Verkehr[11]. Malowała wyrafinowany spryt, przebiegłość i przedsiębiorczość żydów. Komedya, przyjęta przez publiczność warszawską bardzo ciepło[12] (zapewne i Niemcewicz oglądał w niej wybornego Żółkowskiego) — kto wie, czy nie dała pochopu złośliwemu poecie do napisania podobnej rzeczy ze stosunków tak sobie blizkich,[13] a zapożyczenia tytułu (co niewątpliwa) ze sztuki Ifflanda.[14] Nasze Verkehry do [ 17 ]druku przeznaczone nie były. Zapewne — bo zaczepiały osoby, które w bliższych stosunkach towarzyskich pozostawały z poetą, zresztą sztuka wolna była w zamierzeniu od jakiejkolwiek tendencyi.[15] Zaległa więc w tece (jak tyle rękopisów Niemcewicza!), skąd ją wydobył nieznany wydawca w Przeglądzie polskim, zmieniając dowolnie tytuł „jako zrozumialszy“ na „Nasze przebiegi“.[16]

Obecnie ukazuje się sztuka Niemcewicza po raz drugi. Wydobyć ją z zapomnienia może i należało ze względu na poetę — omne sanctum de sancto — i na Chopina, z którego imieniem związane je st powstanie „eklogi“. Nie sądzić nam tej rzeczy surowem szkłem krytyka. Niczego się nie wypatrzy ponadto, co jest na papierze, a zdmuchnąć tak łatwo pył pewnego uroku, jaki owiewa tych kilka dowcipnych spostrzeżeń Niemcewicza, epokę i ludzi w niej działających, od których codzień jesteśmy dalsi i latami i usposobieniem.

A wszakżeż — czasem tak miło sprószyć się prochem stuletniej karty przeszłości i...

Mais voila pan skarbnik, za chwilę będzie posiedzenie — —

Posłuchajmy — —

Witold. Bełza

Lwów, w czerwcu 1919 r.


#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false


  1. A. E. Koźmian, Wspomnienia, Poznań 1867, t. I. Str. 275.
  2. L. Dębicki, Puławy, Lwów 1888, t. III. Str. 258.
  3. A. E. Koźmian, l. c., t. I. Str. 258—259.
  4. K. Koźmian, Pamiętniki, Kraków 1865, t. III. Str. 155—156.
  5. Askenazy, Łukasiński, Warszawa 1908, t. I. Str. 168.
  6. Możnaby być skłonnym do nazwania rzeczy karykaturą (Niemcewicz miał ją bardzo lubić — wedle słów I. Chrzanowskiego. O komedyach A. Fredry. Kraków, 1917, str. 217) — z pewnemi jednak, dość istotnej natury, zastrzeżeniami.
  7. Por. mój artykuł: Pierwszy koncert Chopina. Kur. lwowski, nr. 99 i 101 (r. 1918).
  8. J. U. Niemcewicz. Zofja z Czartoryskich Zamojska. Paryż, 1837. Str. 4 i 7—8.
  9. Humor Niemcewicza możnaby nazwać ironicznym ze względu na jego stale ostre przejawy, w przeciwieństwie do humoru łagodnego. Confr. rozdz. IX. (Humor Fredry) w pomnikowej pracy I. Chrzanowskiego.
  10. Ten namiętny pościg za śmiesznością wszelakiego rodzaju, tę zdolność „komicznego widzenia“ poety i to — ostatecznie — lubowanie się w komizmach sytuacyi, choćby przez samego siebie wytwarzanych, świetnie ilustrowałyby słowa Wiktora w Panu Jowialskim Fredry: „Tybyś groby otwierał, gdybyś wiedział, że tam ziarnko śmieszności znajdziesz“. Confr. Ign. Chrzanowski, l. c., str. 242.
  11. Nasze przebiegi. Krotofila w jednym akcie z niemieckiego (Unser Verkehr), przełożona. Warszawa, 1818.
  12. Por. Tygodn. polski i zagraniczny, t. I. r. 1818 (Warszawa), str. 116.
  13. Z tem związanaby była kwestya czasu powstania rzeczy.
  14. Że Niemcewicz sztukę Żółkowskiego znał, wskazywałyby słowa Łubieńskiego, zamykające „Nasze Verkehry“: „Cóż robić, żyjemy w militarno-liberalnym wieku, w którym i Towarzystwa ludzkości, jak żydzi, przebiegami tylko utrzymać się mogą“.
  15. Naprowadzałoby też na tę myśl pewne niewykończenie rzeczy.
  16. Por. Przegląd polski r. 1873, str. 72—81. W tymże roku wyszła odbitka w 300 egz. Rękopis, zdaje się, zaginął. Nie podaje o nim szczegółów wydawca. Pewne dane skierowały mnie do Bibl. Zamoyskich w Warszawie — niestety, sztuki tam nie odnaleziono.