Mały/Część druga/XI

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Alphonse Daudet
Tytuł Mały
Wydawca Wydawnictwo „Bibljoteki Groszowej”
Data wydania 1926
Druk Polska Drukarnia w Białymstoku
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Górska
Tytuł oryginalny Le Petit Chose
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron

[ 263 ]

XI.
Serduszko z cukru

 Kubuś wyjechał dwa miesiące temu i nieprędko powróci. Panna d’Hacqueville umarła. Markiz w towarzystwie sekretarza obwozi swoją żałobę po całych Włoszech i ani na dzień jeden nie przerywa pisania pamiętników. Kubuś, przepracowany, zaledwie zdąży kiedy niekiedy do brata wysłać krótki list to z Rzymu, to z Neapolu, to z Pizy, to z Palermo. Stempel tych listów jest coraz to inny, zato treść wciąż ta sama: ...Czy pracujesz?... Jak się miewają „czarne oczy”?... Czy już pojawiła się recenzja Gustawa Planche’a?... Czy bywasz u Irmy Barel?... Na te wciąż jednakowe pytania Mały odpowiada, że pracuje dużo, że książka rozchodzi się szybko, a „czarne oczy” miewają się doskonale, że nie widuje wcale Irmy Borsl i nie słyszał nic o Gustawie Planche.

 Ile jest w tem prawdy? — dowiemy się tego z ostatniego listu, który Mały napisał pewnej burzliwej nocy w przystępie gorączkowego szału:

[ 264 ]

Wielmożny Pan Jakób Eyssette w Pizie

Niedziela, godzina 10-a

 „Kubusiu, ja nie przestawałem cię okłamywać... Od dwóch miesięcy wciąż pisałem nieprawdę. Pisałem, że pracuję, a od dwóch miesięcy atram ent zasechł w moim kałamarzu; pisałem, że książka rozchodzi się szybko, a od dwóch miesięcy nie sprzedano ani jednego egzemplarza; pisałem, że nie widuje Irmy Borel, a od dwóch miesięcy my się nie rozstajemy. A „czarne oczy”... O, Kubusiu, Kubusiu! czemu ja ciebie nie słuchałem, czemu poszedłem do tej kobiety?!
 Miałeś słuszność, to tylko awanturnica i nic więcej. Z początku myślałem, że jest inteligentna — nieprawda!... powtarza tylko to, co słyszała od innych. Niema ani mózgu, ani serca. Jest przewrotna, cyniczna, zła. Widziałem, jak w napadzie wściekłości biła swoją murzynkę szpicrutą, rzucała ją na ziemię i kopała. Mocna głowa, co to ani w Boga, ani w djabła nie wierzy, a ślepo uznaje przepowiednie wróżek i inne zabobony. Co do jej talentu scenicznego, to jestem przekonany, że choć bierze lekcje od garbatego jakiegoś potwora i całe dni trzyma elastyczną kulę w ustach, nie dostanie się do żadnego teatru. Jest zato wyrafinowaną komedjantką w życiu codziennem.
 Jakim sposobem, ja, dla którego ma znaczenie jedynie dobroć i prostota, mogłem wpaść w szpony tej kreatury, tego zupełnie nie mogę zrozumieć. Ale przysięgam ci, Kubusiu, że od dziś dnia wszystko między nami skończone, skończone raz na zawsze...
 Gdybyś wiedział, jaki ja byłem podły i co ona [ 265 ]że mną wyrabiała!... Opowiedziałem jej moje dzieje, mówiłem jej o tobie, o naszej matce, o „czarnych oczach“... Mało nie skonam ze wstydu na tę myśl... Oddałem jej się całem sercem, powierzyłem jej całe moje życie, a!e ona zato nic mi o swojem życiu powiedzieć nie chciała. Nie wiem, kto ona jest, ani skąd pochodzi. Raz spytałem jej, czy była zamęzna — roześmiała mi się w oczy. Wiesz, ta mała blizna, którą ma w kąciku ust, to od noża, którym ją zraniono na Kubie. Chciałem się dowiedzieć, kto jej to zrobił. Odpowiedziała mi poprostu: — „Hiszpan, zwał się Pachero...” — i ani słowa więcej. Co to ma znaczyć, prawda? Czy ja go znam, tego Pachero? Czy nie powinna była udzielić mi pewnych wyjaśnień? Pchnięcie nożem, to przecież nie bagatela, do licha... Ale cóż, artyści, któremi się otacza, wyrobili jej sławę niezwykłej kobiety i jej na tej sławie zależy... O ci artyści! ja ich nienawidzę, mój drogi! Ci ludzie, żyjąc tylko rzeźbą i malarstwem, dochodzą do tego, że nie widzą nic po za tem na świecie. Wciąż tylko mówią o formie, o linji, o barwie, o płaszczyznach, o sztuce greckiej, o Partanonie; oglądają ci nos, ramiona, brodę, wypatrują czy masz „typ“, charakter; ale o to, co ci bije w piersiach, o twoje uczucia, twoje łzy, twoją rozpacz dbają tyle, co o zeszłoroczny śnieg. O mnie ci mili panowie orzekli, że wprawdzie twarz mam pełną charakteru, ale zato brak go zupełnie moim utworom. Dobra zachęta, niema co mowie!
 Z początku zdawało się tej kobiecie, że trafiła na małego genjusza — wielkiego poetę poddaszy... a nanudziłaż mnie ona tem swojej poddaszem! Potem, [ 266 ]gdy jej areopag dowiódł jej, że jestem głupcem, zatrzymała mnie dia mojej charakterystycznej głowy. Charakter mojej głowy, trzeba ci wiedzieć, zmieniał się, zależnie od osób, które miałem wyobrażać. Jeden z jej malarzy, który twierdził, ze mam typ Włocha, zmusił mnie, abym mu pozował, jako włoski pifferaro; inny — jako algierski przekupień fiołków, inny... Czy ja już wiem, jako co? Najczęściej pozowałem u niej i dla jej przyjemności musiałem przez cały dzień chodzić w przebraniu i figurować w jej salonie obok kakatoesa. Spędzaliśmy w ten sposób wiele godzin, ja przebrany za Turka, paliłem długie fajki na szezlongu, ona na drugim końcu salonu ze swojemi kulami w ustach deklamowała; od czasu do czasu przerywała deklamację, aby mi powiedzieć: — „Oh, mój Dani-Danie, jaką ty masz charakterystyczną głową!“ — Gdy chodziłem po turecku — nazywała mnie Dani-Dan, gdy po włosku — Danielo, nigdy zaś nie mówiła mi poprostu „Danielu“. Będę miał zresztą zaszczyt figurować w tem przebraniu na nadchodzącej wystawie sztuk pięknych. W katalogu wydrukują: Młody pifferaro pani Irmy Borel... — Młody fellah pani Irmy Borel... I to będę ja! Co za hańba!...
 Przerywam na chwilę, Kubusiu! Otworzę trochę okno i odetchnę świeżem powietrzem. Duszę się... W oczach mi ciemno!...“

Jedenasta godzina

 „Powietrze orzeźwiło mnie trochę. Przy otwartem oknie będę mógł pisać dalej. Deszcz pada, ciem no dzwony biją. Jak smutno w tym pokoju... Kochany [ 267 ]pokoik! Tak go lubiłem dawniej, a teraz tak mi tu źle! Za często tu przychodziła ona. Rozumiesz, miała mnie pod ręką, w domu — to bardzo wygodnie. O, ms był to już pokój, w którym się pracuje...
 Czy byłem w domu — czy byłem niobecny, wchodziła do mnie, szperała wszędzie. Raz zastałem ją przewracającą w szufladzie, w której przechowuję, co mam najdroższego na świecie: listy matki, twoje listy od „czarnych oczu “ — te ostatnie w złoconem pudełku, które znasz pewnie. W chwili, gdy wszedłem, Irma Borel miała je otworzyć; zaledwie zdążyłem rzucić się i wyrwać je z jej rąk.
 — Co ty tu robisz?! — zawołałem, oburzony.
 Przybrała najtragiczniejszą ze swoich póz:
 — Uszanowałem listy twojej matki, ale te należą do mnie, ja je chcę... Oddaj mi! Oddaj mi pudełko!
 — Co chcesz z niem zrobić?
 — Chcę przeczytać listy, które się w niem znajdują.
 — Nigdy — odrzekłem.
 — Ja o twojem życiu nie wiem nic, ty zaś znasz moje całkowicie.
 — O, Dani-Dan! — był to dzień turecki — O Dani-Dan, czyż możesz robić mi podobne wymówki? Czyż nie masz wstępu do mojego domu o każdej porze dnia? Czy nie znasz wszystkich tych, którzy u mnie bywają?...
 Przymilała się tak do mnie, usiłując jednocześnie odebrać mi pudełko.
 — Skoro tak, pozwalam ci je otworzyć pod jednym warunkiem...
 — Mianowicie?
[ 268 ] — Powiesz mi, dokąd chodzisz codziennie między ósmą a dziesiątą rano?
 Zbladła i popatrzyła mi prosto w oczy... Dotychczas nigdy z nią o tem nie mówiłem. Nie na chęciach zbywało mi wszakże. Te tajemnicze ranne wycieczki intrygowały mnie i niepokoiły narówni z białą blizną, z owym Pacheco i całym tym dziwnym trybem życia, jaki prowadziła. Pragnąłem dowiedzieć się prawdy, a zarazem zdejmowała mnie trwoga. Przeczuwałem, że w tem wszystkiem kryje się jakaś hańba, która zmusiłaby mnie do ucieczki. Tego dnia jednak, jak widzisz, zebrałem się na od wagę. Zdziwiło ją to bardzo. Zawahała się chwilkę, potem przemówiła z wysiłkiem głuchym głosem.
 — Daj mi pudełko, a dowiesz się wszystkiego!
 Wtedy dałem je... Kubusiu, prawda, że to była nikczemność z mojej strony? Otworzyła je, drżąc z radości, i zaczęła czytać wszystkie listy pokolei, było ich ze dwadzieścia. Czytała je powoli, półgłosem, nie opuszczając ani jednego wiersza. Te dzieje miłości, prostej i skromnej, zdawały się zajmować ją bardzo. Słyszała je już ode mnie uprzednio, ale przeinaczone. Przedstawiłem jej „czarne oczy“, jako pannę bardzo wysokiego rodu, której rodzice nie pozwalali poślubić małego plebejusza Daniela Eyssette. Znasz śmieszną moją próżność...
 Niekiedy przerywała czytanie i mówiła: — „O, jak to ślicznie powiedziane!“ — albo: „Ho, ho, jak na pannę z arystokracji...” — Każdy list po przeczytaniu zbliżała do świecy i ze złym uśmiechem przyglądała się, jak się palił. Nie sprzeciwiałem się temu. Chcia[ 269 ]łem się dowiedzieć, gdzie przebywa codziennie od ósmej do dziesiątej rano.
 Otóż, między temi listami był jeden, pisany na firmowym papierze z trzema talerzami u góry i nagłówkiem: „Porcelana i Kryształy. Pierrette, dawniej Lalouette”. — Biedne „czarne oczy”! Pewnie kiedyś w sklepie przyszła Kamili ochota napisać do mnie i wzięła pierwszy lepszy papier pod rękę... Pomyśl, co za odkrycie dla takiej kobiety! Dotychczas, wierzyła moim opowiadaniom o pannie wysokiego rodu i jaśnie wielmożnych rodzicach, a ten list wyjawił jej wszystko — i roześmiała się serdecznie.
 — Ahh! więc to taka z tej panny patrycjuszka, perła arystokratycznego przedmieścia!... Nazywa się Pierrotte i sprzedaje porcelanę w pasażu Saumon. Ah, teraz rozumiem, dlaczego nie chciałeś mi dać pudełka...“ — i zanosiła się od śmiechu...
 Mój drogi, nie wiem, co się ze mną stało. Czy dałem się unieść uczuciu wstydu upokorzenia, czy wściekłości, dość, że straciłem przytomność... Rzuciłem się na nią, by wyrwać skrzynkę. Zlękła się, cofnęła o krok i zaplątawszy się w swój tren, upadła z krzykiem na podłogę. Usłyszała to z sąsiedniego pokoju jej wstrętna murzynka i nadbiegła natychmiast, naga, czarna, potworna. Nie chciałem jej wpuścić, ale swoją czarną łapą przycisnęła mnie do ściany i stanęła między mną a swoją panią.
 Tamta tymczasem podniosła się i zaczęła płakać, a może tylko udawała, że płacze, nie przestając jednocześnie szperać w skrzynce.
 — Wiesz — mówiła do murzynki — wiesz, za co [ 270 ]chciał mnie bić?... Bo wykryłam, że jego panna nie należy do arystokracji, a sprzedaje talerze w pasażu Saumon.
 — Nie każdy jest jeźdźcem, kto sobie przypina ostrogi — odparła sentencjonalnie stara.
 — Patrz, czem go obdarzyła w dowód miłości ta sklepikarka... Parę kosmyków z warkocza, bukiecik fiołków. Przysuń lampę, „Biała Kukułko“!
 Murzynka zbliżyła lampę. Włosy i kwiaty spłonęły, rozsiewając złote iskierki. Nie broniłem jej tego, byłem jak nieprzytomny.
 — O, o, a cóż to takiego?! — zawołała tragiczka, odwijając bibułkę... — Ząb?!... nie, to wygląda jakgdyby było z cukru... Tak, naprawdę... to cukierek symboliczny... małe serduszko...
 Istotnie kiedyś na jarmarku w Pres-Saint-Germain, „czarne oczy“ kupiły to małe serduszko z cukru i dały mi je, mówiąc:
 — Daję panu moje serce.
 Murzynka spoglądała na nie pożądliwie.
 — Chcesz, „Kukułko“? — zapytała pani... — Na, masz, łap!...
 I rzuciła jej serduszko do gęby, jak psu... Może to śmieszne, ale gdy usłyszałem jak trzeszczało w zębach murzynki, zadrżałem od stóp do głowy. Zdawało mi się, że ten potwór z radością pożera naprawdę serduszko „czarnych oczu“.
 Jeśli myślisz, Kubusiu, że po tym wypadku wszystko między nami zostało zerwane, to się mylisz. Gdybyś był nazajutrz po tej scenie zaszedł do Irmy Borel, znalazłbyś ją powtarzającą rolę Hermiony ze [ 271 ]swoim garbusem, gdy tymczasem ja siedziałem z podwiniętemi nogami na macie koło kakatoesu, jako młody Turek, trzymający w zębach nargile, które mi trzykrotnie opasywało ciało... Jaką ty masz charakterystyczną głowę, mój Dani-Danie!
 Ale może za cenę takiego upodlenia dowiedziałem się przynajmniej tego, czego chciałeś się dowiedzieć, mianowicie, gdzie ona bywa codziennie między ósmą a dziesiątą rano? Tak, dowiedziałem się tego, ale dopiero dziś po strasznej scenie, bądź co bądź, już ostatniej. Ale, cicho! ktoś idzie... Czyżby to miała być ona, czyżby jeszcze raz chciała mną owładnąć!?... O, ona jest zdolna do tego, nawet po tem, co zaszło między nam i dziś rano. Poczekaj!... Zamknę drzwi na klucz... Nie wejdzie, nie bój się...
 Ona nie powinna tu wejść...“

Północ

 „To nie ona — to jej murzynka. Dziwiło mnie to coprawda, nie słyszałem, aby jej powóz zajechał.... „Biała Kukułka“ położyła się. Przez ścianę słyszę bulgotanie wódki i obmierzły refren: kolokototinian... Teraz chrapie, jak wahadło olbrzymiego zegara.
 Oto, jak się skończył ten nasz smutny romans...
 Trzy tygodnie temu mniej więcej, garbus, który jej daje lekcje, oświadczył, że już jest przygotowana do wielkich występów na scenie i że chce urządzić dla niej i dla innych swoich uczniów popis publiczny.
 Moja artystka jakby się dostała do siódmego nieba. Ponieważ nie rozporządzaliśmy żadną sceną, przeto postanowiono przekształcić pracownię jednego [ 272 ]z malarzy na salę teatralną i rozesłać zaproszenia wszystkim dyrektorom teatrów paryskich... Po długich wahaniach wybrano na ten debjut Athalie. Była to tragedja, którą uczniowie garbusa grali najlepiej z całego repertuaru. Opracowanie całości wymagało zaledwie kilku prób. Stanęło tedy na Athalie — Ponieważ Irma Borel jest za wielką damą, aby miała chodzić na próby, odbywały się one u niej. Codzień garbus przyprowadzał ze sobą cztery czy pięć panien, chudych, sztywnych, udrapowanych we francuskie tanie kaszmiry, i kilku nędzarzy w papierowych, oczernionych frakach o wyglądzie wykolejeńców. Próby odbywały się cały dzień, z wyjątkiem godzin od ósmej do dziesiątej rano, gdyż, pomimo przygotowań do popisu, tajemnicze wycieczki nie ulegały przerwie. Irma, garbus, adepci — wszyscy pracowali z pasją. Przez dwa dni zapomniano nakarmić kakatoesa i nikt też nie zwracał uwagi na małego Dani-Dana... Wreszcie wszyscy już byli zgrani, pracownia przystrojona, scena wybudowana, kostjumy gotowe, zaproszenia rozesłane. Tymczasem, na trzy czy cztery dni przed przedstawieniem, mały Eliacin — dziesięcioletnia siostrzeniczka garbusa — rozchorowała się... Co tu robić? Gdzie znaleźć drugiego Eliacin — dziecko, które mogłoby się nauczyć swojej roli w ciągu kilku dni. Rozpacz ogólna... Nagle Irma zwraca się do mnie:
 — A gdyby tak pan zechciał się tego podjąć.
 — Ja? pani chyba żartuje!... w moim wieku?...
 — Myślałby kto, że to dorosły mężczyzna! Ależ nie, mój mały Dani-Dan, wygląda pan na piętnaście lat, na scenie, w kostjumie, gdy się pan ucharakte[ 273 ]ryzuje, będzie pan wyglądał na dwanaście... Zresztą, rola jest bardzo odpowiednia do pana głowy.
 Mój drogi, daremnie się broniłem. Trzeba było ustąpić i tym razem, jak zawsze... Upadłem już tak nisko!...
 Przedstawienie odbyło się... O, gdybym miał ochotę śmiać się w tej chwili, rozśmieszyłbym cię napewno samym jego opisem. Liczyli na dyrektora teatru Gymnase i teatru Francuskiego, ale oni byli podobno zajęci gdzie indziej i musieliśmy się zadowolnić jakimś dyrektorem z przedmieścia, którego sprowadzono nagwałt w ostatniej chwili. Nie można też powiedzieć, aby to małe przedstawienie w kółku najbliższych tak już zupełnie się nie udało... Irmę Borel oklaskiwano bardzo. Według mnie, ta kubańska Athalie była mocno przesadzona, jej grze zbywało na wyrazie, a po za tem mówiła po francusku, jak... hiszpańska makolągwa. Ale ba! jej przyjaciele, artyści nie zwracali uwagi na takie drobnostki. Kostjum był autentyczny, nóżka zgrabna, głowa ślicznie wymodelowana, cóż więcej trzeba? Ja też miałem powodzenie, dzięki charakterowi mojej głowy, ale oczywiście nie takie, jak „Biała Kukułka“ w niemej roli piastunki. Prawdę powiedziawszy, jej głowa miała jeszcze więcej charakteru, niż moja! To też, gdy w piątym akcie ukazała się, trzymając na dłoni kakatoesa — tragiczce zależało na tem, abyśmy wszyscy figurowali na scenie: jej Turek, jej murzynka, jej kakatoes — i potoczyła wielkiemi, dzikiemi białkami, na całej sali wybuchły rzęsiste brawa. — — „Co za triumf!“ — mówiła rozpromieniona Athalie...
[ 274 ] Kubusiu, Kubusiu!... Słyszą, jej powóz zajeżdża. O, nędznica! skąd ona tak późno powraca? Więc już zdążyła zapomnieć o rannej scenie, z powodu której ja jeszcze cały dygoczę.
 Bramę zamknięto... Oh, żebyż tu nie przyszła! Wiesz, straszne jest takie sąsiedztwo kobiety, którą się nienawidzi!...

Godzina pierwsza

 „Przedstawienie, o którem ci piszę, odbyło się trzy dni temu.
 Przez te ostatnie trzy dni była wesoła, łagodna, serdeczna, czarująca. Ani razu nie pobiła swojej murzynki. Parokrotnie pytała się o ciebie, czy wciąż jeszcze kaszlasz; a wszak Bogu jednemu wiadomo, jak ona ciebie nie lubi... Powinienem był mieć się na baczności.
 Dziś, punktualnie o dziewiątej rano, wchodzi do mnie. O dziewiątej! ani razu jeszcze nie widziałem jej o tej porze!... Zbliża się do mnie i mówi z uśmiechem:
 — Dziewiąta.
 Potem nagle zaczyna uroczystą przemowę:
 — Mój drogi, oszukiwałam ciebie. Gdyśmy się spotkali, nie byłam wolna. Miałem już kogoś innego... kogoś, komu zawdzięczam cały mój zbytek... moją swobodę... moje utrzymanie...
 Mówiłem ci, Kubusiu, odrazu, że jakaś hańba kryje się pod tą tajemnicą.
 — Odkąd poznałam ciebie, związek ten był mi nieznośny... Jeśli ci nic o tem nie mówiłam, to dla[ 275 ]tego, że znałam twoją dumą... nie zgodziłbyś się na podział. Nie zerwałam zaś dlatego, że nie umiałam się wyrzec próżniaczego życia, do którego jestem zrodzona... Dziś już nie portafiłabym tak żyć dłużej... Ten fałsz ciąży mi, te codzienne zdrady doprowadzają mnie do obłędu... I jeśli nie gardzisz mną po tem wyznaniu, jestem gotowa rzucić wszystko i żyć z tobą w byle jakim zakątku... gdzie zechcesz...
 Te ostatnie słowa: „gdzie zechcesz“ zostały wypowiedziane cicho, tuż przy mnie.
 Jednakże znalazłem w sobie dość mocy, żeby jej odpowiedzieć i to bardzo oschle, że jestem biedny, że nie zarabiam na swoje utrzymanie i że nie mogę jej zwalać na barki brata.
 Na to podniosła zwycięsko głowę:
 — A co, jeśli ja dla nas obojga znalazłam uczciwy sposób zarobkowania, taki, abyśmy nie potrzebowali się rozstawać — cóż ty powiesz na to?
 I wyciągnęła z kieszeni jakiś ostemplowany szpargał, który zaczęła mi odczytywać. Była to umowa dla nas obojga z jakimś teatrzykiem, ona miała pobierać sto franków, ja zaś — pięćdziesiąt miesięcznie. Wszystko było gotowe. Należało się tylko podpisać.
 Patrzyłem na nią, przerażony. Czułem, że wciąga mnie w jakąś otchłań i obawiałem się, że nie potrafię jej się oprzeć... Gdy skończyła czytać ten szpargał, nie dając mi dojść do słowa, zaczęła gorączkowo przekonywać mnie, jak świetną jest karjera teatralna i jak szlachetne życie będziemy tam mogli prowadzić, wolni, dumni, nauboczu od świata, całkowicie oddani sztuce i miłości.
[ 276 ] Popełniła wszakże jeden błąd: mówiła za dużo. Zdążyłem się opamiętać, z głębi serca przywołałem ciebie, moja Matko! To też, gdy skończyła swoją tyradę, odparłem zimno:
 — Nie chcę być aktorem.
 Nie dała naturalnie za wygraną i zaczęła znowu swoje piękne deklamacje... Ale nadaremnie, na wszystko miałem tylko jedną odpowiedź:
 — Nie chcę być aktorem.
 Zaczynała tracić cierpliwość:
 — Więc wolisz, żeby wszystko zostało po dawnemu rzekła, blednąc.
 Na co odpowiedziałem już trochę mniej chłodno.
 — Nie wolę nic. Uważam, że słusznie chcesz zarabiać uczciwie na życie i nie zawdzięczać utrzyrrzmnia cudzej wspaniałomyślności. Powtarzam ci tylko, że nie czuję w sobie najmniejszego powołania do teatru i że nie chcę być aktorem.
 Na te słowa wybuchła:
 — Ah, nie chcesz być aktorem?! Czemże więc będziesz?! Może wyobrażasz sobie przypadkiem, że jesteś poetą... On uważa siebie za poetę!... Ależ, nieszczęsny warjacie! nie masz ani krzty talentu... Widzicie go, że wydrukował marną książczynę, której nikt czytać nie chce, to już myśli, że jest poetą... Ależ twoja książka jest idjotyczna, każdy mi to sam o mówi. Od dwóch miesięcy sprzedano zaledwie jeden egzemplarz, ten, który ja kupiłam... Ty poetą, ależ co ci się zdaje!... Tylko twój brat może wierzyć w podobne głupstwa. Też naiwny!... mądre listy pisuje... Można się dobrze, uśmiać z tej recenzji Gustawa Planche’a,\... On się za[ 277 ]bija pracą, aby zarobić na ciebie, a tymczasem ty... ty... co ty robisz właściwie?! Czy sam masz o tem najlżejsze wyobrażenie. Twoja głowa posiada pewien charakter i zdaje się, że tego dosyć; przebierasz się za Turka i myślisz, że to wystarcza... Przedewszystkiem, oświadczam ci, że charakter twojej głowy zaczyna się szybko zacierać... jesteś brzydki, bardzo brzydki. Patrz, przejrzyj się... ręczę, że gdybyś wrócił do twojej donny Pierrotte, nawet i ona jużby cię nie zechciała... A przecież wybornie jesteście dobrani. Oboje powinniście sprzedawać porcelanę w pasażu Saumon. To daleko właściwsze dla ciebie, niż zostać artystą...
 Dusiła się i pieniła. Na pewno nie zdarzyło ci się widzieć takiej furji. Patrzyłem na nią w milczeniu. Gdy skończyła, zbliżyłem się do niej; drżałem na całem ciele, ale powiedziałem z najzupełniejszym spokojem:
 — Nie chcę być aktorem.
 I mówiąc to, podszedłem do drzwi, otworzyłem je i pokazałem jej drogę.
 — Mam wyjść?! — zarechotała — o nie! nie tak zaraz!... Mam ci jeszcze dużo do powiedzenia...
 Straciłem cierpliwość. Fala krwi uderzyła mi do głowy. Schwyciłem z kominka żelazną podpórkę do drzewa i rzuciłem się ku niej... Zmykała, mówię ci, co sił... Mój drogi, w tej chwili zrozumiałem Hiszpana Pacheco!
 Wziąłem kapelusz i wyszedłem. Biegałem cały dzień tam i sam, jak pijany... O, gdybyś ty tu był!... W pewnej chwili błysła mi myśl pójść do Pierrotte’a, rzucić mu się do nóg, błagać „czarne oczy“ o prze[ 278 ]baczenie. Podszedłem do samych drzwi sklepu, ale nie odważyłem się wejść... Nie byłem tam już od dwóch miesięcy. Pisywali do mnie — nie odpowiadałem; przychodzili — ukrywałem się. Jakżeby mogli mi to wszystko wybaczyć?! Pierrotte siedział za kontuarem. Był smutny... Przyglądałem mu się przez chwilę z poza szyb i z płaczem uciekłem...
 Gdy noc nadeszła, wróciłem do domu. Siedziałem długo przy oknie i płakałem, a potem zacząłem pisać do ciebie. Będę tak pisał całą noc. Zdaje mi się, że jesteś tu ze mną, że rozmawiam z tobą — i to przynosi mi ulgę.
 Co za potwór z tej kobiety! Jak ona była pewna swojej władzy nade mną! Wyobrażała sobie, że jetem całkowicie jej niewolnikiem, jej igraszką! Chciała mnie wciągnąć do jakiegoś teatrzyku na przedmieściu, żebym tam razem z nią grywał komedje!... Poradź mi, Kubusiu, co mam ze sobą zrobić, tak mi źle, cierpię tak strasznie... Nie masz pojęcia, ile mi ona złego wyrządziła!... Straciłem zupełnie wiarę w siebie, zwątpiłem, lękam się życia... Co m am począć ze sobą?!... Pracować?... Niestety, ona ma słuszność! nie jestem poetą, mojej książki nikt nie kupuje... Z czego ty zapłacisz weksle?
 Życie moje zmarnowane do gruntu. Nie widzę nic przed sobą, nie wiem, co mam robić... Ciemno mi przed oczami... Są imiona, brzmiące, jak przestroga. Ona się nazywa Irma Borel. Borel znaczy w naszych stronach — kat. Irma Kat — nie możnaby stosowniejszego wymyśleć dla niej nazwiska! Chciałbym się stąd wyprowadzić. Wstrętny jest dla mnie ten pokój... [ 279 ]A przytem wciąż jestem narażony na spotkania z nią... Możesz być jednak pewien, ze jeśliby kiedykolwiek jeszcze przyszła... Ale nie przyjdzie... Już zapomniała o mnie... Ma swoich artystów na pociechą...
 Co słyszą?! O Boże! Kubusiu, braciszku, to ona!... Mówią ci, że to ona!... Idzie tutaj... poznają jej kroki... Jest już tutaj!... blisko!... Słyszą jej oddech!... Przypatruje mi się przez dziurką od klucza...“
 List ten nie został wysłany.


#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false