Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom IV/XXII

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 93 ]
XXII.

 Od dnia, w którym Henryka Rollin pomieszczoną została w domu zdrowia, doktora Dechamps w Auteuil, Lucyan Kernoël ani razu nie zjawił się w pałacu przy ulicy Vaugirard.
 Ponieważ żadnym powodem nie mógłby usprawiedliwić swej wizyty, był więc pewnym, że Gilbert przyjąłby go bardzo źle i nie pozwolił zobaczyć z Blanką.
 Jedna wszakże okoliczność zaniepokoiła go mocno, zarówno jak i księdza d’Areynes’a, mianowicie milczenie Blanki.
 Obaj nie domyślali się ani na jedną chwilę nawet, że Gilbert przejmował jej listy.
 Pewnego dnia jednak, młody lekarz nie mogąc zapanować nad niepokojem, postanowił udać się na ulicę Vaugirard w zamiarze wybadania odźwiernego, lub którego ze służących.
 Poszedł, lecz jakże się zdziwił, ujrzawszy wszystkie okna pałacu zasłonięte roletami i bramę szczelnie zamkniętą.
 — Co to znaczy — szepnął ze ściśnionem sercem. — Muszę dowiedzieć się.
 Bez namysłu podszedł do bramy i zadzwonił mocno, lecz drzwi nie otworzyły się.
 Nacisnął guzik dzwonka jeszcze parę razy i również jak przedtem bezskutecznie.
 — Niech pan nie dzwoni napróżno — odezwał się kupiec, [ 94 ]stojący na progu swego sklepiku po drugiej stronie ulicy. — Nie otworzą panu.
 Lucyan podszedł do niego i zapytał:
 — Mówi pan, że nie otworzą. Dla czego?
 — Bo w pałacu niema nikogo.
 — Jakto nikogo?
 — Nawet psa kulawego! Pusto...
 — Czyżby pan Rollin wyjechał?
 — Już od kilku dni, a przed wyjazdem odprawił całą służbę.
 — Odprawił służbę?—
 — Wszystkich, a nawet odźwiernego, tęgiego człowieka, który codziennie rano przychodził do mnie na kieliszek koniaku. To doskonała rzecz na mgłę i zimno.
 — Dla czegóż odprawił ich?
 — Panna Rollin była chora — odrzekł kupiec.
 — Chora... panna Rollin?...
 — Tak, proszę pana. Wiem to od odźwiernego. Lekarze rozkazali jej jechać na południe do cieplejszego klimatu.
 — Lekarze — pomyślał Lucyan — jacy? Dr. Germain nie był wzywany. A głośno dodał:
 — Czy nie wie pan dokąd wywieziono pannę Rollin?
 — Na południe, ale odźwierny nie powiedział mi do jakiej miejscowości, gdyż sam zapewne dobrze nie wiedział.
 — Dziękuję panu — rzekł Lucyan i pośpiesznie udał się do księdza d’Areynes.
 Gdy opowiedział mu o tem co zaszło, ksiądz odrzekł:
 — Wiedziałem o tem!
 — Jakto, wiedział ksiądz, że pan Rollin odprawił służbę?
 — Tak.
 — I że wywiózł Blankę z Paryża?
 — Również i o tem wiedziałem. Rollin uczynił dobrze, gdyż Blanka pozbawiona towarzystwa matki, potrzebowała rozrywki.
 — I ksiądz, tak dobrze znający tego człowieka pochwala go za to?
 — Nie mamy prawa podejrzewać jego zamiarów. Nie podobna, aby w sercu jego niepozostała jakakolwiek iskier[ 95 ]ka uczucia ojcowskiego... aby tam już w nim wszystko wymarłem zostało...
 — Jakim sposobem ksiądz wiedział dawniej, skoro ja dowiedziałem się o tem zaledwie przed godziną.
 — Uważałem sobie za obowiązek czuwać nad Maryą-Blanką i nad postępowaniem jej ojca. Rajmund często z mego polecenia zachodził na ulice Vaugirard.
 — Więc teraz nie będziemy nic wiedzieli. Blanka może umrzeć, co tu czynić?!
 — Czekać i nie tracić nadziei. Miałeś jaką wiadomość z Joigny — zapytał ksiądz, pragnąc zmienić przedmiot rozmowy.
 — Nie. Obejmuję posadę w pierwszych dniach Stycznia.
 Lucyan opuścił księdza d’Areynes nieco uspokojony.

∗             ∗

 W wielkiej sali pałacu Fenestranges, w której na początku naszego opowiadania widzieliśmy hrabiego Emanuela, rażonego apopleksyą, Gilbert Rollin z niepokojem oczekiwał przybycia wicehrabiego de Grancey i Róży, mającej zastapić Maryę-Blankę.
 Wielki ogień palił się w monumentalnym marmurowym kominku, ozdobionym herbami.
 Przebywający w Fenestranges od trzech dni Gilbert niestracił napróżno tego czasu.
 Przygotował apartament dla Róży, osobiście zajął się w Nancy zakupem dla niej rozmaitych przedmiotów, jak sukien, kapeluszy co mógł uskutecznić łatwo, gdyż była ona podobnego wzrostu i miała tę samą figurę, co Marya-Blanka, w końcu sprowadził jej pokojową, niemkę, znającą zaledwie kilka wyrazów francuskich. Najęte w Nancy konie i powozy zapełniały stajnie i remizy, woźnica, lokaj i kucharka przyjęci byli do usługi na czas krótki i nikt nie domyśliłby się, że jeszcze przed trzema dniami pałac ten był pustym.
[ 96 ] W dziedzińcu rozległ się turkot kół powozu i za chwilę podróżni weszli do wielkiego przedsionka pałacu.
 Lokaj otworzył drzwi sali i zaanonsował:
 — Panna Marya-Blanka .. Pan wicehrabia de Grancey.
 — Widzisz, kochany przyjacielu — rzekł przybyły, puszczając przed siebie zmieszaną Róże — dotrzymałem słowa... przywiozłem ci twoją córkę...
 Gilbert podszedł do niej i wyciągnął ramiona...
 Róża ze łzami w oczach, nie zdolna wymienić jednego słowa padła w jego objęcia.
 — Ojcze mój!... ojcze mój! — wyjąkała nareszcie.
 — Dziecko moje kochane... moja Marylka... Moja córka! tak długo opłakiwana, poszukiwana. Moje dziecię drogie, jesteś nareszcie...
 I pokrywał ją pocałunkami w końcu padł na fotel, jak gdyby ze wzruszenia zabrakło mu sił.
 Róża uklękła przy nim.
 — Mój ojcze drogi — szeptała, otaczając ramionami jego szyję — więc skończyło się już moje sieroctwo, gdyż odzyskałam cię. Będę cię tak kochała, że zapomnisz o przebytych cierpieniach, kocham cię już całą duszą!!
 — Drogie ukochane me dziecko...
 Grancey przyglądając się z po za kulis, jak autor dramatyczny tryumfowi swej sztuki, patrząc z dumą na ten obrazek szczęścia rodzinnego, mówił sobie:
 — Oto moje dzieło!...
 Gilbert uważając, że nadeszła odpowiednia chwila rozpoczęcia sceny następnej, rzekł, podając mu rękę:
 — Tobie to, drogi Jerzy, którego zawsze kochałem jak syna, zawdzięczam szczęście, co opromieni ostatnie lata mego życia. Niezapomnę ci tego nigdy!
 — Ojcze mój! — z doskonałym patosem odrzekł kryminalista Numejski — jakże byłbym szczęśliwym, gdybym rzeczywiście mógł zostać twym synem!!
 Róża podniosła na niego swe załzawione oczy i pełne uczucia wdzięczności tem wyraźniejszego w tej chwili, że Grancey podczas przejazdu z Paryża do Fenestranges zdołał wywrzeć pewne wrażenie na jej dziewicze serce, które ze swej strony Gilbert zjednał sobie doskonale odegraną komedyę czułości ojcowskiej.
[ 97 ] Obaj nikczemnicy osiągnęli zamierzony cel.
 Gilbert dostrzegłszy ten wyraz wzroku Róży, pomyślał:
 — Kocha go już, to dobrze. Nie będzie przeszkody żadnej.
 Głośno zaś rzekł:
 — I ty droga Blanko, zaciągnęłaś względem wicehrabiego dług wdzięczności, gdyż jemu zawdzięczasz odzyskanie ojca. To on odszukał cię i przywiózł do mnie. Winniśmy mu wiele, ale ten ogrom długu nie przestrasza mnie jednak. Znajdziemy sposób spłacenia!...




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false