Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/788

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

 W dziedzińcu rozległ się turkot kół powozu i za chwilę podróżni weszli do wielkiego przedsionka pałacu.
 Lokaj otworzył drzwi sali i zaanonsował:
 — Panna Marya-Blanka .. Pan wicehrabia de Grancey.
 — Widzisz, kochany przyjacielu — rzekł przybyły, puszczając przed siebie zmieszaną Róże — dotrzymałem słowa... przywiozłem ci twoją córkę...
 Gilbert podszedł do niej i wyciągnął ramiona...
 Róża ze łzami w oczach, nie zdolna wymienić jednego słowa padła w jego objęcia.
 — Ojcze mój!... ojcze mój! — wyjąkała nareszcie.
 — Dziecko moje kochane... moja Marylka... Moja córka! tak długo opłakiwana, poszukiwana. Moje dziecię drogie, jesteś nareszcie...
 I pokrywał ją pocałunkami w końcu padł na fotel, jak gdyby ze wzruszenia zabrakło mu sił.
 Róża uklękła przy nim.
 — Mój ojcze drogi — szeptała, otaczając ramionami jego szyję — więc skończyło się już moje sieroctwo, gdyż odzyskałam cię. Będę cię tak kochała, że zapomnisz o przebytych cierpieniach, kocham cię już całą duszą!!
 — Drogie ukochane me dziecko...
 Grancey przyglądając się z po za kulis, jak autor dramatyczny tryumfowi swej sztuki, patrząc z dumą na ten obrazek szczęścia rodzinnego, mówił sobie:
 — Oto moje dzieło!...
 Gilbert uważając, że nadeszła odpowiednia chwila rozpoczęcia sceny następnej, rzekł, podając mu rękę:
 — Tobie to, drogi Jerzy, którego zawsze kochałem jak syna, zawdzięczam szczęście, co opromieni ostatnie lata mego życia. Niezapomnę ci tego nigdy!
 — Ojcze mój! — z doskonałym patosem odrzekł kryminalista Numejski — jakże byłbym szczęśliwym, gdybym rzeczywiście mógł zostać twym synem!!
 Róża podniosła na niego swe załzawione oczy i pełne uczucia wdzięczności tem wyraźniejszego w tej chwili, że Grancey podczas przejazdu z Paryża do Fenestranges zdołał wywrzeć pewne wrażenie na jej dziewicze serce, które ze swej strony Gilbert zjednał sobie doskonale odegraną komedyę czułości ojcowskiej.