Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom IV/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza |
Wydawca | Władysław Izdebski |
Data wydania | 1898 |
Druk | Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Władysław Izdebski |
Tytuł oryginalny | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Wikisource |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Henryka wydała jęk bolesny, podobny do krzyku umierającego człowieka, a wybuchnąwszy konwulsyjnym śmiechem upadła bezprzytomna na posadzkę saloniku.
W tejże chwili otwarły się drzwi sąsiedniego pokoju i Blanka, blada jak śmierć, z twarzą bólem skurczoną, ukazała się na progu.
Spostrzegłszy ją Gilbert, uklęknął obok bezwładnie leżącego ciała swej żony, jak gdyby w zamiarze przyjścia jej z pomocą!
— Boże! co się stało mamie? — zawołała Blanka, podbiegając ku niej.
Gilbert odsunął ją poruszeniem ręki.
— Paroksyzm! — odrzekł — przywołaj pokojówkę, powracaj do siebie. Odtąd ja będę czuwał nad chora!...
Słowa te wymówił tak nakazująco, że dziewczę opierać się nie śmiało. Zadzwoniwszy na pokojówkę, odeszła zrozpaczona.
Biedna Blanka słyszała tylko ostatni krzyk swojej matki. Z ożywionej rozmowy domyślała się, że między rodzicami zaszła jakaś sprzeczka, pojedynczych słów jednak przez drzwi zamknięte i grubą portjere dosłyszeć nie mogła.
Zabroniono jej odtąd czuwania nad matką i rozkazano siedzieć w swoim pokoju.
Pokojówka z pomocą Gilberta, zaniosła Henrykę do jej sypialni, gdzie rozebrawszy ją, ułożyła na łóżku.
Omdlenie trwało bez przerwy.
Gilbert, odprawiwszy służącą, pozostał sam przy chorej.
∗ ∗
∗ |
Tego dnia rano Serwacy Duplat otrzymać miał z merostwa jedenastego okręgu, wyciąg z protokułu zamówio[ 31 ]ny przezeń dnia poprzedniego, za pomocą której to kopii rozpocząć miał poszukiwania i śledzić przeszłość Róży.
Spotkał go jednak zawód.
Wyciąg nie był jeszcze gotowym. Polecono mu przyjść o czwartej godzinie, przed samem zamknięciem biura.
Odszedł niezadowolony, ponieważ to paraliżowało mu plany i przeszkadzało w wyjeździe do Blois. Mocno rozgniewany, udał się na ulicę, Caumartin by powiadomić o tem Grancy’a, a niezastawszy go w domu wsunął pode drzwi kartkę napisaną w tych słowach:
Na kilka minut przed czwartą, przybył powtórnie do merostwa, gdzie wydano mu dowód żądany.
Niemógł jechać inaczej, jak pociągiem wychodzącym z Paryża o wpół do dziewiątej wieczorem, skutkiem czego przyjechał do Blois przed północą. Omnibus stacyjny zawiózł go do miejskiego hotelu, gdzie zanocował.
Odkąd dzięki szczodrobliwości Palmiry był przyzwoicie ubranym i czuł w kieszeni portmonetkę napełnioną pieniędzmi, Serwacy pozbył się włóczęgowskiej swojej powierzchowności.
Nikt by nie przypuścił, że pod postacią Juljana Servaize, kryje się były galernik.
Wstał późno, a po śniadaniu kazał sobie wskazać drogę do Przytułku dla obłąkanych.
Tu jednak zatrzymał go odźwierny, mówiąc:
— Nie możesz pan wejść. Dziś nie jest dzień wizyty; chyba że pan na to otrzymasz oddzielne pozwolenie dyrektora, lub zarządzającego lekarza.
— Ja nieprzychodzę na wizytę — rzekł Duplat. — Chciałbym pomówić z panem dyrektorem.
— Skoro tak, wejdź pan. Biuro dyrekcyi w pawilonie, po lewej, w podwórzu.
Duplat udał się według wskazówek.
[ 32 ] — Co pan sobie życzysz? — zapytał go woźny przy wejściu.
— Mam interes do dyrektora.
— Proszę napisać swoje nazwisko i cel swojego przybycia — rzekł woźny wskazując stół, na którym znajdował się papier, kałamarz i pióro.
Duplat nakreślił:
i podpisał:
Woźny wziąwszy kartkę, zniknął we drzwiach, w których się za chwilę ukazał, mówiąc: Proszę pójść za mną!
I wprowadził Serwacego do gabinetu dyrektora.
— Czy to pan żądasz objaśnień, po które przybyłeś z Paryża? — zapytał go tenże.
— Tak, panie.
— Usiądź pan, proszę i wytłumacz jakiego to mianowicie rodzaju objaśnienia są ci potrzebnemi?
— Chodzi tu o jedną z infirmerek...
— Zatrudnioną w Przytułku?
— Tak, panie.
— Chcesz pan zatem wiedzieć?
— Czy ona się tu jeszcze znajduje?...
— Jej nazwisko?
— Róża.
— Ależ to imię...
— Osoba, o której mówię, nieposiada innego. Jest to znalezione dziecię, oddane Radzie dobroczynności w roku 1871. Biuro przy ulicy Wiktorya przysłało mnie tu do pana dla zebrania szczegółów jakich uzupełnić potrzebuję.
— Domyślam się o kim pan mówisz, ale czyż to biuro nie oznajmiło panu, że ta dziewczyna już nie istnieje?
— Powiedziano mi, iż prawdopodobnie zmarła, nie posiadają wszelako na to dowodu. Chcę przeto od pana zaczerpnąć wiadomość, czy pomieniony dowód się znajduje?
— Po zniknięciu dziewczyny, wyprowadziliśmy ścisłe [ 33 ]śledztwo i spisali protokuł lecz aktu zejścia jej niema; ponieważ niemogliśmy nigdzie ciała odnaleźć.
— Dla czego jednak niechcecie panowie uwierzyć, że ona poprostu uciec mogła?
— Róża po przebyciu goraązki mózgowej stała się bardzo smutną, wszyscy to widzieli przypuszczano więc, że utopiła się w przystępie melancholii.
— Wody Loary byłyby niezawodnie wyrzuciły jej trupa.
— Nie koniecznie; jeżeli ciało niesione biegiem wody wpadło w wydrążoną głębinę, jakich znajduje się tyle w niektórych miejscach przy wybrzeżu...
— Zdaje mi się jednak, że niesłusznie przypisano jej samobójstwo.
— Mylisz się pan. Tę dziewczynę widocznie nudziło życie, umierała ze smutku.
— Z miłosnego smutku być może?
— Bynajmniej. Niechodziło tu o miłość, ale o przyjaźń zerwaną.
— O przyjaźń?
— Tak. Róża pokochała miłością córki ubogą obłąkaną kobietę, pozostającą w przytułku przez lat siedmnaście, której uzdrowienie zdawało się być niemożebnem. Zraniona w głowę pociskiem granatu ocaloną została z palącego się domu.
— Czy niewiadomo panu przez kogo uratowaną została?
— Przez księdza.
Serwacy Duplat zadrżał od stóp do głowy.
— Przez księdza? — powtórzył bezwiednie.
— Tak, przez księdza d’Areynes, obecnie jałmużnika w Grande Roquette, gdzie rozbójnicy Kommuny zamordowali Arcybiskupa Paryża.
Duplat siedział milczący i blady jak posag.
— Ta biedna kobieta zdawała się być niewyleczalną mówił dalej dyrektor — gdy Róża ukończywszy szkołę profesyonalną została nam tu przysłaną, jako infirmerka przez Radę dobroczynności publicznej. Oddano jej do obsługi salę na której znajdowała się wspomniana obłąkana, Joanna Rivat.
[ 34 ] — Joanna Rivat!-wykrzyknął zapominając się Duplat. Dyrektor spojrzał na niego zdumiony.
— Joanna Rivat, tak panie — odrzekł. — Znasz ją więc?
Były kommunista odzyskał krew zimną.
— Znałem jej męża, zabitego w bitwie pod Montretout — odpowiedział — wszak niewiedziałem co się z nią stało. A więc to Róża?
— Uczuła takie przywiązanie dla obłąkanej Joanna, o której nieszczęściach jej opowiedziano, że ordynujący lekarz opierając się na jednej z dostarczonych przez nią wskazówek, postanowił dokonać powtórnej operacyi, operacyi bardzo niebezpiecznej, która się jednak udała. Rozum powrócił, lecz uzdrowienie długo się przeciągało i wtedy to do obsługi chorej przeznaczono Róże, jaka ją otoczyła tyle gorliwą pieczołowitością, iż rzec można najwięcej przyczyniła się do jej wyzdrowienia.
Joanna Rivat po odzyskaniu rozumu, myślała tylko o tem by jak najprędzej opuścić szpital i rozpocząć poszukiwania dwóch swoich dziewczynek, bliźniaczek porwanych jej przez kogoś w kilka dni po urodzeniu.
Postanowienie przez nią wyjazdu wyjazdu sprawiło na Róży przygnębiające wrażenie. Dziewczyna odczuła strasznie chwilę rozstania. Zemdlała, a po odzyskaniu przytomności, zapadła na zapalenie mózgu.
Po powrocie do zdrowia, stała się jeszcze bardziej ponura i smutną. Nie mogła się pocieszyć po stracie kobiety, którą ukochała jak matkę. Czując się bardzo nieszczęśliwą, uciekła z przytułku i pod wpływem obłędu, wywołanego rozpaczą, odebrała sobie życie.
— Masz pan słuszność--rzekł Duplat — według tego, jak pan opowiadasz, samobójstwo jest prawdopodobnem.
A w duszy myślał sobie:
— Mój Boże jakże ci ludzie są naiwni, do głowy im nie przyjdzie, że dziewczyna zamiast się utopić, uciekła do tej, która pokochała.
— Nietylko prawdopodobne, lecz pewne — odrzekł dyrektor.
— Tak. Szkoda, że niemogę rodzinie dostarczyć aktu zgonu tego dziewczęcia. W każdym razie na zawsze pozostanie wątpliwość co do jej życia lub śmierci.
[ 35 ] Tu, podziękowawszy dyrektorowi za udzielone mu objaśnienia, wyszedł z przytułku.
— Teraz nie ulega najmniejszej wątpliwości, że Róża jest córką Joann — mówił sobie, wracając do hotelu — i że uciekła do niej. Róża jest siostrą Blanki, którą pani Rollin uważa za swą córkę. Ksiądz d’Areynes jest ich protektorem; on to ocalił Joanne Rivat i on widział jakiem wynosił dwoje tych malców. Gdzie on się u czarta skrył wtedy, ponieważ nie mógł ocalić matki jak po wyniesieniu dzieci?!
Wszyscy ci ludzie są niebezpieczni, czas wielki skończyć raz z nimi!!
To mówiąc, zacisnął pięści, podczas gdy jego oblicze przybrało wyraz nieubłaganej zawiści.
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]
This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
| |