Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom III/XXXV

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 206 ]
XXXV.

 Z młodą dziewczyną? — powtórzył Gilbert zaniepokojony. — Któż jest tą dziewczyną?
 — Dziecko siedemnastoletnie, bardzo urocze, nie wiadomo zkąd ona przybyła. Znaną jest tylko pod imieniem „Róży“.
 Serwacy z Gilbertem zamienili po sobie znaczące spojrzenia.
 — Róża! — ozwał się Duplat. — Imię to nadałem jednej z córek Joanny Rivat, przedstawionej przezemnie w merostwie jedenastego okręgu, w Maju 1871 roku, nazajutrz po wzięciu Paryża przez Wersalczyków.
[ 207 ] — Do djabła! — zawołał Grancey — jakież fatalne rozwiązanie zagadki!
 — Gdyby ta Róża była jej córką... gdyby ją ona odszukała?... — ozwał się Gilbert.
 — To niemożliwe — rzekł Duplat. — Zkąd mogłaby się dowiedzieć żem ja przedstawiał to dziecko w merostwie? Zkąd mogłaby znać tę całą tak zręcznie ułożoną przezemnie historyę dla wyjaśnienia zkąd zostałem posiadaczem owego żyjącego depozytu? Nie nabijajcie głów sobie bezpotrzebnemi strachami. Takie dziewczęta spotkacie tuzinami na każdej ulicy. Powiedz mi, czy ją widziałeś? — dodał, zwracając się do Gilberta.
 — Nie widziałem i będę unikał z nią spotkania.
 — Dla czego?
 — Młode dziewczęta posiadają dar bystrej przenikliwości, przeczucie i pamięć. Nie chciałbym ażeby mnie widziała. Trzeba być bacznym na przyszłość, ponieważ w danym wypadku mogłaby świadczyć przeciw mnie, jeżeli nie wyrzekamy się zamiaru pozbycia Joanny Rivat.
 — Nietylko że się nie wyrzekamy, ale śpieszyć się nam z wykonaniem go należy, jeżeli nie chcemy by ta kobieta stała się przyczyną naszego nieszczęścia!
 — Masz słuszność — ozwał się Grancey — lecz w jaki sposób to wykonać? Nie ułożyłem jeszcze szczegółów.
 Duplat wzruszył ramionami.
 — Mamyż szukać wzorów w melodramatach lub fejletonach? — odrzekł. — To niepotrzebne! Najlepiej iść wprost do celu. Jedno porządne pchnięcie nożem w plecy na ulicy i sprawa skończona.
 — Nigdy! zawołał Grancey. Jest to sposób głupi i niepraktyczny. W obecnej porze Joanna Rivat opuszcza kościół około wpół do szóstej. Na przebycie drogi z placu św. Sulpicyusza na ulicę Feron, potrzeba tylko dwóch minut czasu, ale wśród licznych przechodniów. Odważyć się w takich warunkach na wymierzenie jej ciosu, byłoby rzeczą nad wyraz niebezpieczną. Zabójcę przytrzymanoby na pewno. Potrzeba działać w jej własnym mieszkaniu.
 — Jakiż więc masz plan? — zagadnął Duplat.
 — Głównym warunkiem jest tu, iż musimy działać wszyscy trzej razem. Każdy powinien mieć udział w wy[ 208 ]konaniu, ponieważ jest to rzecz wspólna. Plan mój jeszcze w zupełności nie gotów, ponieważ mi brak niektórych informacyi, ale jutro, gdy skompletuję wszystko, będziemy mogli oznaczyć już dzień. Uprzedzam was tylko, ze trudności będą wielkie!...
 — Jakie trudności? — zapytał Duplat.
 — Przedewszystkiem Joanna powinna się znajdować na tę chwilę sama w mieszkaniu, Róża tam być obecną nie może...
 — Czyż niema sposobu upatrzeć takiej chwili?
 — Niezaprzeczenie jest, ale go jeszczem nie znalazł.
 — Skoro więc wiesz tak mało, po co nas tu dziś wzywałeś?
 — Chciałem się dowiedzieć czy trwacie w pierwotnym zamiarze
 — Ma się rozumieć, że trwamy! A więc będę dalej prowadził te sprawę!
 Gilbert popadł w głęboką zadumę. Przerażały go słowa Grancey’a, który powiedział: „Musimy działać wszyscy trzej razem“. Lękał się mięszać do tak niebezpiecznej sprawy, wszelka zaś uwaga uczyniona przezeń wspólnikom w tym względzie mogła być źle przez nich przyjętą. Co począć zatem?
 — Czy nie sądzicie jak mnie to na myśl przyszło w tej chwili, że trzem osobom łatwiej się jest skompromitować w podobnym razie niż jednej?-wymruknął z cicha.
 Duplat i Grancey uśmiechnęli się, spojrzawszy na siebie wzajem. Zrozumieli znaczenie tego zapytania.
 — Tchórzysz pryncypale! — rzekł były komunista.
 — Umyjesz ręce później — dodał wicehrabia — ale musisz je naprzód w błocie zanurzyć. Kto ma odwagę prowadzić myślą, do spełnienia zbrodni, powinien mieć i odwagę dopomódz w niej czynem. Wierzę bardzo, że przyjemniej byłoby tobie panie Gilbercie pozostać w domu, w tak stanowczej chwili. Trudno jednak... albo pójdziesz z nami, lub niepójdziemy wcale!
 Rollin zrozumiawszy, że wszelka dyskussya ze wpólnikami byłaby tu daremną.
 — Pójdę więc — odrzekł.
 — Tak, to rzecz inna.
[ 209 ] — Godzina wyjścia i wykonania? — zagadnął Serwacy.
 — Wskażę ci ją jutro — odparł de Grancey. — Na dziś dość o tem.
 Tu trzej zbrodniarze rozeszli się z sobą.
 Grancey, powróciwszy do swego mieszkania, zaczął rozmyślać nad swem małżeństwem z Marya-Blanką, jakie miało poprzedzić zgładzenie Joanny Rivat, ponieważ jedno nie mogło się odbyć bez drugiego.
 Rękami zbroczonemi krwią matki, miał doprowadzić, córkę do ołtarza.
 Nie wiele go to zresztą obchodziło. Potrzebował dużo pieniędzy, potrzebował je zdobyć jakiemi bądź kolwiek środkami tłumaczył więc sobie:
 — Skoro Marya-Blanka zostanie mą żoną i właścicielką majątku po hrabim d’Areynes będę trzymał w mem reku Gilberta Rollin wraz z Duplat’em i wydzielę im część, jaką mi się podoba im wydzielić.

∗             ∗

 Dom, w którym zamieszkiwała Joanna Rivat wraz z Różą, był niegdyś oddzielnym pałacykiem.
 Sprzedany przez spadkobierców ostatniego właściciela, zamieniony został w zwykły dom mieszkalny, przez nowonabywcę, człowieka praktycznego, pragnącego otrzymywać jak najwięcej dochodów od swego kapitału.
 Liczne salony, obszerne pokoje, zostały poprzedzielanemi przepierzeniami, tworząc maleńkie apartamenciki za przystępną cenę, łatwą do wynajęcia.
 Cztery oficyny otaczały czworokątny dziedziniec, w którym po prawej i lewej były wyjścia dla lokatorów z trzech oficyn. W korpusie domu drzwi wielkie otwierały się na wschody monumentalne, których szerokość dziwną tworzyła sprzeczność z ciasnotą małych obecnie apartamentów.
 Joanna Rivat, jak wiemy, zajmowała na czwartem piętrze w podwórzu mieszkanie, składające się z dwóch pokoików i kuchenki.
[ 210 ] Cała ta oficyna, obecnie restaurowana, zasłonięta była rusztowaniem wznoszącem się aż do poddasza. Od parteru aż do facyat wschody i sienie założone były deskami i materyałami budowlanemi. Naprawiano sufity i ściany przez które woda przeciekała.
 Mieszkanie Joanny, mimo że mniej zniszczone od innych, miało także uledz naprawie.
 Pomimo tego, niechcąc opuścić tak dogodnej dla siebie siedziby z powodu blizkości z kościołem św. Sulpicyusza, Joana niechciała się wyprowadzić i pozostała wraz z Różą pośród tego całego nieładu.
 Było to już pod koniec Listopada.
 Piękna, ciepła, długo trwająca jesień w tym roku dozwalała na prowadzenie robót budowlanych.
 Ze wszech stron rozlegały się krzyki i nawoływania wzajemne mularzów, z czem łączące się uderzenia siekier odrywających deski tworzyły iście piekielny hałas.
 W taką to chwilę mężczyzna, liczący około lat czterdziestu, z krótko ostrzyżonemi włosami a siwą brodą z czarną teką pod pachą, wszedł na dziedziniec domu, a obejrzawszy nagromadzone materyały, zaczął się przypatrywać.
 — Widzisz? to pewno pomocnik budowniczego — szepnął jeden z mularzów do swego towarzysza. Przyszedł sprawdzić wartość materyałów.
 Ów nieznajomy, wszedłszy na rusztowanie pierwszego piętra, uważnie rozejrzał się w około, następnie udał się na drugie piętro, potem na trzecie, gdzie równie zlustrował rusztowanie, a wreszcie wkroczył na czwarte piętro.
 Podszedłszy do okna mieszkania, zajmowanego przez Joanne Rivat, chciał zajrzeć do wnętrza, lecz zapuszczone firanki nie dozwoliły uczynić mu tego.
 Przez kilka chwil stał zadumany, jak gdyby nad czemś rozmyślając, a zawróciwszy na korytarz, przyłożył ucho do drzwi mieszkania wdowy Rivat.
 Nie dosłyszawszy żadnego szmeru, zeszedł zwolna na dół, raz jeszcze badawczym wzrokiem spoglądając na wszystko, co go otaczało.
 Minąwszy podwórze, przed wejściem w główną wja[ 211 ]zdową bramę, przystanął, a zwróciwszy się ku oknu czwartego piętra.
 — Pojutrze, wszystko będzie skończone! — wymruknął z cicha. I wyszedłszy na ulicę udał się w stronę pałacu Luksemburgskiego.

∗             ∗

 Właścicielka szwalni, w której pracowała Róża, znalazła się w chwilowo w wielkim kłopocie.
 Jedna z jej najlepszych robotnic zawiadomiła listem, iż z przyczyny choroby przez pewien czas do roboty przyjść nie będzie mogła.
 Robotnica ta miała sobie powierzoną bardzo pilną i terminową robotę.
 Niemając kim jej zastąpić, właścicielka zakładu zawezwała Różę.
 Dziewczyna zabrała się natychmiast do pracy. O siódmej przyszła na ulicę Ferron, aby zjeść obiad z Joanną i zawiadomić ja o tem co zaszło, poczem wróciła do szwalni, gdzie miała pracować do północy.
 Nazajutrz o siódmej rano była znów w zakładzie. Należało pracować pilnie, aby przez te dwa dni i część nocy wykończyć powierzoną sobie robotę.
 Posługacz z magazynu odprowadził ja tego wieczora do domu.
 Dni pośród tego szybko się zmniejszały.
 Mimo, że właściciel domu przy ulicy Ferron pragnął jak najprędzej ukończyć roboty budowlane, niemógł ich prowadzić przy wieczornem oświetleniu.
 O piątej po południu, mularze, cieśle, malarze, ślusarze, opuszczali robotę i głuche milczenie zalegało dom cały.
 Podwórze, którego brama była otwartą do godziny ósmej wieczorem, oświetlone było zaledwie małą czerwoną latarką, ustawioną na kupie gruzów.
[ 212 ] Odźwierna lubiąca robić oszczędności na wszystkiem, zgasiła i to słabe oświetlenie.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false