Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom III/XXXII

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 189 ]
XXXII.

 Oślepiony wściekłością, Duplat nie zauważył nawet zwróconej ku sobie broni.
 Powzięte na początku rozmowy podejrzenie zmieniło się w nim teraz w pewność.
 — Ach ty łotrze, złodzieju i donosicielu-zawołał. — Więc to ty ukradłeś mi te papiery! Tyś zadenuncyował mnie policyi. bo jakim sposobem zkąd i od kogo innego mogła się ona dowiedzieć o nazwisku Juljana Servaize, pod jakim się ukrywałem! Widziałeś gdym zakopywał butelkę w ogrodzie Palmiry w Champigny, której adres dałem ci wówczas, gdy ufałem ci. Po ujęciu mnie, udałeś się tam, odkopałeś ją i skradłeś nietylko swoje obligi, lecz i moje bilety bankowe. Ach ty złodzieju! Ale oddasz mi je, bo inaczej pójdę do twojej żony i powiem jej, że córka, która ona uważa za swoją i otacza taką miłością nie jest jej, ale Joanny Rivat dzieckiem. I niedość tego, dowiodę jej prawdy słów moich, rozumiesz, dowiodę, gdyż zaprowadzę ją do piwnicy przy ulicy Serwan!
 Były kryminalista mówił głosem tak podniesionym, że łatwo słyszeć go mogli domownicy.
 Gilbert znów zwrócił rewolwer w głowę Duplat’a.
 — Panie Duplat — rzekł chłodno — jeżeli nie wstrzymasz się od groźb, położę trupem na miejscu, jak psa. Przybyłeś do mego mieszkania, znieważasz mnie, wyzywasz... przysługuje mi tem samem prawo obrony. Przybędzie policya i gdy jej oświadczę, żem zabił deportowanego komunistę skazanego następnie za zbrodnie kryminalną na dzie[ 190 ]sięć lat ciężkich robót, który nadto samowolnie wydalił się z wyznaczonego mu miejsca zamieszkania usprawiedliwi mnie z tego zabójstwa, jako przede wszystkiem spełnionego w własnej samoobronie.
 Widząc wymierzony ku sobie rewolwer i słysząc cichy, ale stanowczy ton głosu i niewzruszone postanowienie, malujące się w oczach Gilberta, Duplat cofnął się o krok.
 — Powtarzam, żem ci nic nie winiem. Papiery te prawie nabyłem. Wiesz o tem dobrze, żem ich nie ukradł lecz kupiłem za sto pięćdziesiąt tysięcy franków.
 — Od kogo — wyjąkał Serwacy.
 — Od człowieka, który zapłacił ci za nie w Numei pięćdziesiąt tysięcy franków.
 Były kryminalista osłupiał, usłyszawszy tę odpowiedź. Doznał wrażenia, jak gdyby go kto uderzył pałką w głowę.
 — Ja sprzedałem te papiery za pięćdziesiąt tysięcy, ja, ja?
 — Nie staraj się pan oszukać mnie bo to napróżno!
 — Ależ ja pana nie oszukuję, mówię prawdę. Papiery te wraz z biletami bankowemi były zakopane w ogrodzie Palmiry w Champigny w butelce pod drzewem. Przysięgam panu!
 W głosie Duplata było tyle szczerości, że Gilbert zachwiał się w swem przekonaniu.
 — Czy znasz pan więc hrabiego de Grancey — zapytał Gilbert
 — Pierwszy raz słyszę to nazwisko.
 Jemu sprzedałeś pan te papiery i zarazem odkryłeś część naszej tajemnicy.
 — Kłamstwo! — zawołał Duplat. — Nic nie sprzedawałem nikomu. Zresztą, jakim sposobem mogłem sprzedać, skoro nie miałem ich w Numei.
 — Więc od kogo Grancey otrzymał je?
 — Niewiem, ale chce pan dowodu na to, że mówię prawdę.
 — Jeżeli bym sprzedał, powinna na nich być cessya.
 — Niema jej.
 — Więc widzi pan.
 — Byłeś pan wtedy podobno chory na rękę.
[ 191 ] — Rzeczywiście— odrzekł Duplat zdziwiony. nie mogąc pojąć, zkąd Rollin może o tem wiedzieć. — Miałem prawa rękę złamaną, ale to nie przeszkadzało mi podpisać się lewa...
 — Przypomnij pan sobie.
 — Nie mogę przypomnieć sobie faktu, który nie istniał. Nie sprzedałem nikomu i przed nikim nie zwierzyłem się z naszą tajemnicą.
 Gilbert spojrzał na zegarek i utkwiwszy wzrok w Duplat’a, zapytał:
 — Co pan powiesz, jeżeli za chwilę postawię ci na oczy wicehrabiego de Grancey.
 — Ależ owszem, proszę o to!
 Ktoś zapukał do drzwi.
 — Proszę wejść — rzekł Gilbert, chowając rewolwer do kieszeni.
 Lokaj zaanonsował:
 — Pan wicehrabia de Grancey.
 Przyjaciel Gilberta przestąpił próg i wszedł do pokoju.
 Wtedy nastąpiła scena wielce oryginalna. Obaj towarzysze wygnania poznali się od pierwszego spojrzenia.
 — Deprèty! — zawołał były komunista.
 — Serwacy Duplat! — jednocześnie wyrzekł były infirmer.
 Gilbert przyglądał się im obojętnie, czekając rozwiązania zagadki.
 — Więc pan utrzymujesz — odezwał się Duplat do Rollina — że ten zuch ma być wicehrabią de Grancey? Ależ on pana oszukał. On, wicehrabią. A to paradne. On nazywa się Gaston Deprèty. Skazaniec, były kryminalista, tak samo jak i ja. Niech mi zaprzeczy.
 — Czy tak? — odrzekł Gilbert, wpatrując się w byłego dependenta.
 Ten zmięszał się, ale tylko na chwilę. Rozumiał, iż zaprzeczenie było niemożliwe.
 Duplat wściekły z gniewu, krzyczał:
 — No cóż? odpowiadaj mi zaraz, bandyto, złodzieju! Czy nie jesteś Gastonem Deprèty.
 — Prawda — odrzekł zapytany, podnosząc głowę i śmiało stawiąc czoło niebezpieczeństwu — jestem Gastonem De[ 192 ]prèty kryminalista, który tak samo jak ty samowolnie opuścił miejsce zamieszkania. Więc cóż w tem złego. Zdarzyła mi się sposobność przybrania nazwiska innego, wie przybrałem je. Każdy na mojem miejscu, uczyniłby to samo. Przybrałem je, aby przebywać wśród uczciwych ludzi i nie sądzę, że jesteś tak głupim, aby wleźć na dach i krzyczeć, jak oszalały, że skazany na pięć lat robót za jakieś głupie bagatelne fałszerstwo był towarzyszem twojej niedoli w Nowej Kaledonii. Gaston Deprèty nie żyje. Jestem dzisiaj wicehrabia Jerzym de Grancey i nikt nie może zaprzeczyć mi tego nazwiska i tytułu z wyjątkiem ciebie i pana Rollina, który, dzięki temu wie już kim jestem.
 — Ale i wy obaj nie uczynicie tego, a to z powodów bardzo ważnych. Tworzymy trójkę doskonale dobraną. Warciśmy siebie pod każdym względem, a wilcy przecież nie pożerają się wzajem.
 Gilbert udał obrazonego.
 — Proszę nieporównywać mnie z sobą — rzekł dumnie. — Nadużyłeś pan mego zaufania, oszukałeś mnie....
 — Nie kłóćcie się napróżno — wmieszał się Duplat. — Ja najwięcej jestem oszukany i do tego okradziony. Deprèty sprzedał panu moje obligi. Zapłaciłeś mu pan, tak utrzymujesz, lecz pomówimy o tem później. Teraz pragnę wiedzieć jakim sposobem papiery te dostały się do rak pana wicehrabiego.
 — Bardzo prostym — odrzekł Grancey. — Pomiętasz jak ranny leżałeś na sali, w której byłem infirmerem i pielegnowałem cię tak, jak rodzony syn nie pielęgnowałby ojca. Miałeś gorączkę, więc bredziłeś i skrzeczałeś jak sroka na płocie. Przysłuchiwałem się bo mówiłeś rzeczy bardzo ciekawe o jakiejś tajemnicy o szantażu, a najwięcej to o jakimś skarbie zakopanym pod drzewem owocowym w ogrodzie niejakiej Palmiry w Champigny. Gdy zostałem uwolniony, zapragnąłem dowiedzieć się, ile było prawdy w twych słowach. Zrobiłem wycieczkę do Champigny i znalazłem. Następnie zobaczyłem się z panem Rollini porozumiałem się z nim tak dobrze, że dziś już jesteśmy przyjaciółmi. On nie mógłby już obejść się bezemnie i jestem pewien, że przebaczy mi przywłaszczenie godności szlacheckiej tak jak i ty przebaczysz, że bez twego pozwolenia skorzystałem [ 193 ]z twych mimowolnych zwierzeń. Oto masz, jak było... Czy dość ci tego?
 — Wcale nie.
 — Czegóż potrzeba ci więcej?
 — Pieniędzy. W butelce oprócz papierów było czternaście tysięcy franków biletami bankowemi.
  — Przyznaje...
 — Więc oddaj je!...
 — Jestem zgodnym człowiekiem... oddam!
 — Kiedy?
 — Choćby nawet i dzisiaj.
 — Dobrze. Następnie pomówimy o sprawie drugiej.
 — Jakiej? — zapytał Grancey, udając zdziwienie.
 — O stu pięćdziesięciu tysięcach franków odebranych przez ciebie. Wiem, że będziesz się wykręcał, ale ja cię zmuszę.
 — Zmusisz, łatwo to powiedzieć. Uciekłeś z miejsca zamieszkania, jak i ja. Denuncyując mnie, zadenucyujesz i siebie. Będziesz musiał opowiedzieć historyę o piwnicy przy ulicy Servan. Oskarżając Rollina, oskarżysz jednocześnie i siebie, będąc jego wspólnikiem. I wszystkich trzech razem wpakują do ula! Piękna perspektywa. Chyba, że masz ochotę wracać do Numei.
 Duplat uczuł dreszcz przebiegający mu po ciele.
 — Nie mam ochoty — odrzekł.
 — I ja także... więc nie gadaj głupstw.
 — Skończmy z tem — rzekł Gilbert. — Zapłaciłem, a przynajmniej zobowiązałem się zapłacić panu Grancey’owi i zapłacę. Z nim mam interes!
 Gastonowi Deprèty — poprawił Duplat.
 Mało mnie to obchodzi. Porozumiej się pan z nim. Wierzajcie mi, nie bawcie się w pogróżki, których ja się nie lękam. Myślcie raczej o swych nieprzyjaciołach w Paryżu.
 — Jakich? — zapytał Duplat.
 — Naprzód o Joannie Rivat.
 — Joannie Rivat — powtórzył Duplat z przestrachem.
 Po chwili jednak zastanowienia dodał:
 — Sam pan nie wiesz co mówisz. Joanna Rivat dawno już nie żyje. Zginęła w płomieniach 27 Maja 1871 roku.
[ 194 ] — Mówiłeś mi pan to i przypuszczam, że w dobrej wierze. Myliłeś się jednak...
 — Wiec Joanna Rivat żyje?
 — ak, żyje! Uratowano ją.
 — Kto ją uratował... kto taki?!
 — Człowiek, który widział jak porywałeś jej dzieci, i który zarówno jak i ona pozna cię, gdy spotka gdzie.
 — Jak on się nazywa.
 — Niewiem. Joanna Rivat mieszka w Paryżu i ma sklepik pod portykiem kościoła św. Sulpicyusza. Recz prosta, że chodzi po ulicach i możesz się z nią spotkać kiedy, jak również i z księdzem d’Areynes. Sądzę, że dla bezpieczeństwa powinieneś jak najprędzej opuścić Paryż.
 — To znaczy, że moja obecność w nim krępuje pana.
 — A przynajmniej jest dla mnie kompromitująca Chyba pojmujesz pan to. Nasz wspólny interes wymaga pańskiego wyjazdu...




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false