»Gioconda«, sztuka w czterech aktach

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kornel Makuszyński
Tytuł »Gioconda«, sztuka w czterech aktach
Pochodzenie Dusze z papieru Tom II
Data wydania 1911
Wydawnictwo Towarzystwo Wydawnicze
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cały tom II
Cały zbiór
Indeks stron
[ 19 ]

»Gioconda«, sztuka w czterech aktach.

 

Rzeźbiarz Lucio Setalla chciał skończyć samobójstwem; nie miał siły do wytrwania w dziwnym stosunku; żona Sylvia kochała go całą siłą dobrej duszy, a model jego, Gioconda Danti rzuciła mu swoją miłość do stóp jak bogu, fanatyczne umiłowanie jego, jego duszy skrzydlatej, niezwykłe i ogromne. Setalla nie zabił się na miejscu; Sylvia razem ze śmiercią przesiedziała wiele nocy u nóg jego i dobra jej dusza dokonała tego, że Lucio jakby przejrzał: »błogosławiony niech będzie wieczór ten i ta godzina, w której mnie w dom ten przyniesiono umierającego, w dom mąk twoich i dom twojej wiary. Biorę życie z rąk twoich pięknych«. (Sylwia ma ręce przecudne). Gioconda daje znak życia. Pisze list do Lucia. Co dnia w jego pracowni czeka, wpatrzona w posąg, sama go nakrywa mokremi chustami, aby go mógł kończyć Lucio każdej chwili, kiedy wróci. W nim się [ 20 ]targnęła chora dusza, której ciążyła dobroć anielska Sylwii. Uczuł nad sobą niepokonaną przemoc Giocondy, mającą w sobie tajemnicę która umie duszę jego ubezwładnić. Lucio jest »jak człowiek chory, który zasnął po lekarstwie, a zbudziwszy się, znachodzi w łożu swojem rozpacz tę samą, która przedtem była«. On wróci do Giocondy, bo wie, że jeśli on nie wróci, ona pójdzie za nim wszędzie, ona zaklęta w ten marmur, w który on tchnął najgorętszy płomień swojej duszy. Lecz Sylwia nie po to go wydarła śmierci, aby jej umarł po raz drugi. W chwili rozpaczliwej postanawia spojrzeć w oczy Giocondzie i zgasić ich szatański błysk. Czeka na nią w pracowni męża; zacisnęła usta, gotowa do straszliwego skoku — dobra Sylwia. Weszła Gioconda cicho, pewnie, jak do swego domu. Rozpoczyna się rozpaczliwa walka: Sylwii, duszy pięknej i równej i Giocondy, »której najlżejsze poruszenie ciała burzy harmonię i w tejże samej chwili stwarza nową, jeszcze doskonalszą«. Gioconda mówi cicho; ona widzi, że »Sylwii miłość krzyczy jak tonąca«, więc sama jest spokojna.

»Tutaj nie dom« mówi Sylwia, — »cnoty domowe nie założyły tu świątyni. Tu jest miejsce stojące poza wszystkiemi przykazaniami i prawami. Tutaj rzeźbiarz tworzy swe posągi«. Sylwia przerażona siłą słów Giocondy — upada, [ 21 ]szuka ratunku, tonąc i spostrzega kłamstwo... Kłamie wśród dreszczu, że tu, na to miejsce przysłał ją on, artysta Lucio, aby wypędziła Giocondę, model niepotrzebny. W Giocondę uderza grom; rzuciła się w niej dusza jak pod strasznem uderzeniem. Taka dusza się mści. Jednym skokiem jest przy posągu, który w spiżowych piersiach ma jej duszę i rzuca go aby się roztrzaskał. A posąg padł na prześliczne ręce Sylwii i zmiażdżył je, dobre ręce, które chciały posąg ocalić. Wszedł Lucio, aby ujrzeć Giocondę a ujrzał Sylwię wśród krwi, patrzącą zaszłymi mgłą oczyma, czy posąg ocalał.

Tragedya skończona, a czekająca końca. Lucio wrócił do Giocondy. Sylwia nad morzem marzy wśród łez o pięknych rękach swoich i wpada w szał płaczu, kiedy dziecko jej i Lucia, pyta jej zdumione: »Perchè non mi prendi? — Czemu mnie nie obejmiesz?

Tło, na którem d’Annunzio rozsnuł swoją tragedyę, jak z streszczenia nawet wysnuć można, jest do pewnego stopnia banalne, aby z rewerencyi dla znakomitego poety nie powiedzieć, że jest zupełnie banalne. Nie o osoby już chodzi, które się włóczą od lat wielu z godłem krzyczącem sztuki czystej z powieści do dramatu i z dramatu do powieści, lecz o dramatyczny problem, który niestety nie wyrósł poza szerokość piersi bohaterów tragedyi d’Annunzia. [ 22 ]W typie takiego prometeusza sztuki, jakim jest Lucio Settala, jest ta tylko zmiana, że mu skrzydeł jego rwących się (poetyckim zwyczajem) do szerokich lotów, nie pętają ręce świętokradzkie, lecz czyste i dobre ręce żony. Mniej w tem jest zblakłego demonizmu, a więcej poezyi, lecz niestety niema jeszcze tragedyi. Nazwana pięknie za da Vincim Gioconda Dianti jest za lichą figurą i za słabą, aby wyrosłe z podłoża jej duszy nieszczęście dwojga ludzi mogło wyolbrzymieć i spotężnieć i być nie nieszczęściem, dość zwyczajnem, komedyowem nieszczęściem, lecz tragedyą, silną i piękną. Słowa Giocondy, padają z jej ust jak róże, lecz blade i anemiczne, nie purpurowe krwią i zabijające zapachem, słowa piękne i bardzo piękne, które mają na celu przystrojenie wyszarzanego problemu tragicznych historyi o artyście, który ma żonę i kochankę, i któremu trochę z tem niewygodnie.

W zamiarze artystycznym d’Annunzia miała być scena spotkania tych dwóch kobiet chwilą w której cięciwa na łuku aż jęczy w straszliwem napięciu, a jest ona tylko najdłuższą sceną i ma w sobie najwięcej błędów, których nie wolno robić dramaturgowi.

D’Annunzio znalazł się wobec zadania przykro trudnego. Chciał doprowadzić do efektownej katastrofy, sceny niemiłej, zmiażdżenia rąk Sylwii Settali. Że się tym pomysłem (pięknym tylko [ 23 ]w książce), bardzo przejął, to rzecz widoczna z każdego słowa o tych rękach, a choćby nawet z niewinnej dedykacyi tragedyi, poświęconej »Duse z pięknemi rękoma«, więc chciał go uzyskać koniecznie.

Stanęła jednak temu na przeszkodzie charakterystyka Giocondy, która w scenaryuszu poety efektownie ma strącić posąg na ręce Sylwii, Gioconda, ta, o której słyszymy wciąż przez dwa akty, której niema na scenie, a przecież zawisła nad sceną jak sęp i zatacza łuki ciche nad głowami Lucia i Sylwii, ta Gioconda, która przychodziła nocami do pracowni artysty, aby nie dać zginąć najpiękniejszemu dziełu jego, ta mimo słów lotnych, trzeźwa i mimo płomiennych wykrzykników, bezkrwista, taka Gioconda, nie mogła przecież uczynić tego, co jej uczynić kazał d’Annunzio dla efektu.

Nie niszczymy tak łatwo tego, co kochamy do obłędu, tem bardziej, jeśli przy tym obłędzie zdobywamy się na chwilę bardzo zdrowego rozsądu. Z jednej więc strony nic Giocondy nie zmuszało do uczynienia tego, co uczyniła, bo choćby nawet skłamana historya o wypędzeniu jej, była prawdą, miłość jej (wedle relacyi poety z dwóch aktów pierwszych, wedle słów jej własnych) była miłością nieskończoną dzieła i twórcy przez dzieło, tak, że nie mogła urodzić z siebie zwyczajnego, kobiecego pomysłu zemsty, [ 24 ]aby zniszczyć dzieło i ukarać tem twórcę. To nie jest demoniczne, to jest atak najpospolitszej histeryi.

A z drugiej strony ukazuje się miejsce, nie wytrzymujące krytyki. Za trzeźwa jest Gioconda a miłość objęła całą jej duszę, i choć płomieniem ma być, płonie spokojnie, jak ogień w wielkim artyście. Ma przed sobą kobietę, o której wie, że wszystko gotowa uczynić, żeby ją, złego ducha męża pokonać; może się więc spodziewać albo skoku lwicy, albo napadu drogą wężową. I uległa pierwszemu, ogromnie niezręcznemu kłamstwu, skomponowanemu w rozpaczy, w braku broni innej. Ulega czemprędzej, i biegnie zrzucać posąg, aby poety nie pozbawić bolesnego efektu.

Bolesnego efektu, powtarzam, bo tragicznym on nie jest, a jednak miałby przynajmniej jego pozory, gdyby kończył sztukę, gdyby poeta nie pokazywał nam potem przez cały akt czwarty kalectwa.

Kwestya tego czwartego aktu nierozstrzygnięta; jaki ma cel akt czwarty »Giocondy«, jaki jest jego stosunek do tragedyi? Jest to poetycki dodatek, aby według słów tłumaczki »mogły się otworzyć upusty«(!) łzawego liryzmu. I jeszcze jedno. D’Annunzio jakby się przeraził pięknego zakończenia aktu trzeciego, jakby mu się zanadto pospolitem wydało to zakończenie [ 25 ]ukoronowane tryumfem duszy dobrej. To było trochę za. burżuazyjne dla nowożytnego dramaturga, więc w czwartym akcie oznajmił widzowi, że to, co się stało w akcie trzecim już się odstało, bo tryumf Sylwii był chwilowy, bo w rzeczywistości zwyciężyła Gioconda, piękny model, twór bezkrwisty, upozowany na duszę duszy wielkiego artysty, kobieta bez pięknych rąk, bez miękkich rąk, bez dobrych rąk, lecz z namiętnemi ustami, sama nie demoniczna, lecz w demonicznym kostyumie.

Postaciom tym, banalnym z urodzenia, dobrze jest jednak w atmosferze poezyi d’Annunzia. W słowie d’Annunzia jest przepych, jemu właściwy, gorący, żywy przepych słowa, który w dyalogu zwyczajnym dwóch przyjaciół mieni się całą skalą blasków. To najpiękniejsze miejsca poetyckie w tragedyi, te w których Lucio mówi o marmurach, prześliczne słowa o tem, kiedy »na widok Giocondy góry marmuru drżały pragnieniem piękna«, i te, którymi Cosimo Dalbo pragnie odmalować wspomnienie orgii światła, kiedy się Nil staje rzeką topazów, »miro gurge«, kiedy kobiety są w tem świetle jak pieśń »distinte e di fulgore e d’arte«.

D’Annunzio przytłacza pięknością słowa, rafinowaną pięknością, która przedziwnie stroi jego bohaterów, co więcej, która rodzi postacie. Sirenetta, mówiąca wierszami, zabłąkana w sztuce, [ 26 ]postać zupełnie bez wyraźnego przeznaczenia, stworzona została tylko mocą poetyckiego słowa, aby prześlicznem rozprawianiem o niczem, które mimo to jest piękne, wypełniała czas trwania czwartego aktu. Bo ten akt został po za wszystkiem napisany dla jednego chyba aforyzmu: Beata została Sylwii, dziecko zostało matce, dziecko osłodzi dobrej matce mękę ran.

Jeśli jednak zakończenie aktu trzeciego, silne gdy o dalszym ciągu zapomnimy, zdawało się poecie zbyt burżuazyjnem, powinien był równocześnie czuć w całym akcie czwartym przedsmak melodramatu, od którego tylko odgradzała go poezya słowa.







#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false