Dziennik (Krasiński, 1912)/7 sierpnia 1830

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Krasiński
Tytuł Dziennik
Pochodzenie Pisma Zygmunta Krasińskiego
Wydawca Karol Miarka
Data wydania 1912
Druk Karol Miarka
Miejsce wyd. Mikołów; Częstochowa
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cały Dziennik
Download as: Pobierz Cały Dziennik jako ePub Pobierz Cały Dziennik jako PDF Pobierz Cały Dziennik jako MOBI
Cały tom V
Download as: Pobierz Cały tom V jako ePub Pobierz Cały tom V jako PDF Pobierz Cały tom V jako MOBI
Indeks stron
[ 174 ]
KLASZTOR ŚWIĘTEGO BERNARDA.
Sobota 7 sierpnia 1830, 10 w nocy.

 Z Chamonix przeszliśmy przez łańcuch gór, aby udać się do Martigny[1]. Strumienie i siklawy, skały i lasy, oto co spotkaliśmy na drodze.
 Z Martigny skierowaliśmy się ku Saint­‑Bernard. Kraina, którąśmy przechodzili, dzika była i malownicza. Lecz mgła zstępująca z niebios stopniowo, wkrótce wszystko nam skryła z przed oczu. Niczego piękniejszego nie widziałem, jak ta mgła wspaniała, majestatyczna i ponura, która jeden za drugim obejmowała gór wierzchołki, spływała po ich zboczach i nakoniec owinęła cały krajobraz zasłoną, zaledwie przezroczystą. Byłem jakby w krainie dusz. Dokoła mnie było coś tak tajemniczego, tak nieokreślonego, a tak wzniosłego zarazem! Fale potoków z hałasem toczyły się u mych nóg, a często nie mogłem dostrzedz ich brzegów. Skały pokryte bladym mchem nieruchome otaczały nas zewsząd. Ostry chłód nas przejmował. Przechodzień niekiedy spotkany na drodze wydawał się zdala cieniem. Głęboka cisza panowała na miejscach, przez które przechodziłem. Stąd przepaści napół osłonięte, wydawały się jeszcze straszniejsze, a szum wody rozbijającej się o skały nabierał akcentów żałobnych. Oko siliło się napróżno przebić białawe opary rozciągnięte dokoła. Zdawało mi się, że idę ku niepewnemu celowi, po niepewnej drodze i że ta droga nie jest już na ziemi. Trudno było nadać jakiś pewniejszy kierunek myślom, bo na co kolwiek spoglądałem, było niepewne, mgliste, rozpłynięte. Zieleń, trawa, drzewa zdawały się co chwila to omdlewać, to żywszych nabierać kolorów, podług tego, czy spoczywał mniejszy czy większy ciężar mgły na nich. Słowem nie podobna oddać należycie uczuć, [ 175 ]jakich się doświadczało wówczas, ale z pewnością bliższe były nieba, niż ziemi. Widziało mi się, żem zwolniony z więzów tego świata. Nastrój religijny ogarniał me serce, skrzydła chmur muskały mi policzki a świeża, rosa, spływała, dokoła. Wstępowałem wciąż wyżej, a to pobudzało na nowo moją wyobraźnię. Zapominałem powoli, że nogi moje stąpały zawsze po prochu tego globu. Oddałem się marzeniu słodkiemu i melancholijnemu. Postaci starożytnych wstawały mi przed oczyma. Acheron i Styx[2], zapomniane oddawna, wynurzały się ze swych jaskiń i przepływały u stóp moich. Jakieś pojęcia śmierci powolnej, bez bolu rodziły się w mojej duszy. Już mi się zdało, że czuję zgon spokojny, bez kurczu, bez męki, albo też wyobrażałem sobie, żem go przebył i już nie jestem śmiertelnikiem. Był urok i pociąg w tym stanie mojej duszy; okrążony obłokami, stawałem się sam powoli obłokiem, gotów rozwiać się z mgłą, ulotnić się w kroplach rosy, lub w lekkim jakim dymku, podobnym do tego, jaki wił się przede mną w powietrzu. A teraz jestem pod sklepieniem celi, na wysokości Saint-Bernarda, ponad grobami kilku setek księży i ponad szczytem Dranse.
 I mnisi śpią dokoła mnie, ci zwycięzcy lawin, ci zbawcy ludzkości dziwnie zwyrodniali. Puhar napełniony szumiącem winem, posłanie z puchu, stół zastawiony wykwintnemi potrawami, oto co się stało z tymi niegdyś bohaterami śniegów, którzy drwiąc z burzy, szli w odłamy lodu, zanurzali się w przepaści, aby wydostawać, stamtąd swoich bliźnich, tak wszystko się zmienia, na tym świecie. Wierzę, iż jedno tylko uczucie nie zmieni się nigdy, a uczucie to we mnie żyje. Idzie za mną wszędy; wszędzie daje mi szczęście, pociechę. Było we mnie, gdy podziwiałem chwałę zimną i surową Mont­‑Blancu; było we mnie u źródeł Arveyronu; jest we mnie teraz [ 176 ]wśród zakonnych murów górskiego klasztoru; i nie zginie nigdy.




Przypisy[edit]

  1. Martigny (cz. Martini).
  2. Acheron i Styx, rzeki podziemne bajeczne.


#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false