Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom5.djvu/176

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

wśród zakonnych murów górskiego klasztoru; i nie zginie nigdy.




Niedziela 8 sierpnia 1830, 10 w nocy.

 Przed odjazdem z klasztoru, zwiedziliśmy kościół, który jest dość piękny i dużo ma w sobie okazałości. Pomnik wzniesiony Desaix'owi[1] tam lśni chłodnym przepychem kararyjskiego marmuru. Płaskorzeźba wykonana dobrze i konanie z całą prawdą, jaką sztuka nadać może kamieniowi, panuje na bladych rysach młodego wodza, który zaledwie umaczał wargi w puharze chwały, a umarł, kiedy jego wawrzyny zakwitły w pierwszej krasie.
 Udaliśmy się później do budynku, który zawiera ciała podróżnych zaginionych w śniegu. Wstrętne kształty rysują się w konturach kościstych, ogołoconych z ciała na czarnym murze, a białe całuny są jedyną draperyą w tem miejscu żałobnem. Jedni są w postawie stojącej, drudzy leżą na kamieniach. Wśród innych zauważyłem trupa kobiety, trzymającej w sinych, martwych ramionach szczątki dziecięcia. Tak ją znaleziono na górze w łonie zimy i może jej oddech ostatni oddany był na to, aby przedłużyć o sekundę życie jej nowonarodzonemu. Jest coś czułego, wzruszającego, nawet w tym szkielecie, którego spróchniałe ramiona przyciskają jeszcze do niekształtnej, ledwo znacznej piersi istotę, bo jej ta pierś dala życie.

 Na ogół widok tych ludzi, którzy przestali istnieć, i których śmierć tak dziwnie odmieniła, jest ponury i straszliwy. Ich nieruchomość, ich milczenie, ich członki porozrzucane, wargi napół otwarte w skurczach ostatnich chwil, włosy zbite, czaszki leżące na ziemi, czaszki usiane po ziemi, szkielety podobne do uszkodzonych posągów, wszystko to

  1. Generał Desaix (cz. Deso) poległ pod Marengo.