Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom III/VI

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 34 ]
VI.

 Wyjaśnię ci to — odrzekł ksiądz Raul — ale przedewszystkiem uspokój się, zaklinam!...
 — Ja mam się uspokoić? — wołała biedna kobieta w oszołomieniu — uspokoić się... czy podobna, skoro mnie pan pytasz o tego nędznika Duplata?...
 — A jednak trzeba!
 Joanna usiłowała pohamować rozdrażnienie. Ściągnięte groźnie jej rysy twarzy, zwolna się rozpogodziły.
 — Otóż więc — rzekła po chwili milczenia — jestem spokojną, gotową wszystko usłyszeć!... Mów więc jedyny opiekunie!... mów!... na imię nieba!
 — Serwacy Duplat mieszkał w tymże samym domu, gdzie ty zamieszkiwałaś — zaczął ksiądz d’Areynes.
 — On? — zawołała z okrzykiem zdziwienia.
 — Niewiedziałaś o tem?
 — Niewiedziałam.
 — Będąc ukrytym w przyległym gabinecie, widziałem przez szybę we drzwiach, jak Duplat wszedł do pokoju, przedzierając się przez płomienie, ogarniające już ściany — mówił ksiądz Raul. — Wszedłszy, pochylił się nad kołyską, pochwycił ją i uniósł, spiesznie uciekając.
[ 35 ] Joanna drżąc z przerażenia, wzniosła w górę ręce.
 — On! — wyjąknęła. Więc to on ukradł me dzieci, moje małe dwie córeczki?... Jego to więc widziałeś ojcze d’Areynes, popełniającego te zbrodnię?
 — Tak, to był on!
 — Jestżeś pan tego pewien?
 — Niezachwianie!
 — Znasz więc tego nędznika?
 — Znam go dobrze, ponieważ pewnego dnia wyrwałem mu z ręki rewolwer jakim we mnie wymierzył!
 Biedna matka, której myśli jak gdyby mięszać się poczynały, przyłożyła rękę do czoła.
 — Co jednak uczynił z mojemi dziećmi? — zapytała. — Porywając je, musiał mieć jakiś cel wytknięty. Gdzie je zaniósł?... W jakie oddał je ręce?... Ponieważ widziałeś go panie popełniającym tę ohydną kradzież, a przysiągłeś umierającemu mojemu mężowi czuwać nademną i nad mającym się narodzić moim dziecięciem, powinieneś był iść za tym człowiekiem..
 — Należało mi przedewszystkiem ciebie ocalić — odparł ksiądz Raul.
 — Lecz po uratowaniu mnie, poszukiwałeś zapewne?
 — Zraniony śmiertelnie kulą w piersi, a tym sposobem przykuty do łóżka na czas długi, nie mogłem tego uczynić, lecz Rajmund Schloss śledził, poszukiwał...
 — I cóż?
 — Nic nie mógł odkryć, żadnej wskazówki, najmniejszego śladu...
 — Nic?... wielki Boże!... Lecz on... ten złodziej... ten zbrodniarz Duplat... co się z nim stało? Czyliż nie można było się dowiedzieć?
 — Serwacy Duplat umarł.
 — Umarł?!
 — Tak, został rozstrzelany.
 — Joanna wybuchnęła łkaniem.
 — A zatem i moje dzieci zginęły! — wołała z rozpacza. — Zginęły na zawsze moje biedne córki! Ach! czemuż ja z niemi nie zginęłam razem!... Dla czego nie pozostawiono mnie obłąkana?... Dla czego ten doktor powrócił mi rozum, jeżeli ów rozum miał mi posłużyć tylko do pojęcia [ 36 ]całego ogromu mych nieszczęść. W obłąkaniu byłam szczęśliwa, o niczem nie myślałam, nic sobie nie przypominałam, żałowałam niczego. Pierwszy odbłysk światła w moim zamglonym umyśle, była nadzieja i otóż ta nadzieja zagasła. Wszystko w około mnie rozsypuje się w ruinę.... Upadam pod nadmiarem niedoli!.. Moje córki zginęły.... umarły!... Ach! wierzyć przestaję w miłosierdzie Boże... w Bożą sprawiedliwość!...
 — Joanno! nie bluźnij! — zawołał surowo ksiądz Raul. — Nie! Bóg nie jest bezlitośnym... Bóg jest sprawiedliwym!... Jeżeli zsyła nam zgryzoty, to dla wypróbowania nas i umocnienia! Bóg dotknął cię boleśnie. Lecz zamiast buntować się i burzyć przeciw jego karzącej dłoni, błogosław raczej tę rękę!... Módl się, błagaj o litość i miłosierdzie, a ja te wierzę niezachwianie, że Stwórca, zesławszy ci uzdrowienie powróci wraz z nim spokój i ześle ci szczęście jakie sądzisz, że na zawsze dla ciebie straconem zostało!
 — Ach! ja cierpię tyle, że niemam siły się modlić!
 — Módl się, pomimo wszystko, a powróci siła!
 — Co zemna się stanie, osamotnioną, zrozpaczoną? wołała ze łkaniem.
 — Rachuj na moją pomoc. Nie opuszczę ciebie. Rajmund Schloss wobec nieprzełamanych przeszkód, jakie spotykał bezustannie, musiał zaprzestać poszukiwań. Rozpocznie je teraz na nowo, a mimo upłynionych lat siedemnastu, może przyjdziemy do celu. Nie rozpaczaj więc, nie trać nadziei i mów sobie, że masz we mnie i zawsze miałaś nietylko opiekuna, ale oddanego sobie z całem poświęceniem przyjaciela!
 Joanna wzruszona do głębi, ucałowała rękę byłego wikarego.
 — Od jak dawna przyjechałaś do Paryża? pytał ją dalej.
 — Przybyłam przed kilkoma godzinami.
 — Może potrzebujesz pieniędzy?
 — Na teraz, nie!
 — Utworzono bowiem dla mnie składkę w Przytułku przed moim wyjazdem.
 — Cóż myślisz z sobą uczynić?
 — Chcę szukać pracy, któraby mi pozwoliła żyć i rozpocząć poszukiwania mych dzieci.
[ 37 ] — Do jakiejż pracy jesteś uzdolnioną?
 — Do szycia. Byłam kiedyś dobrą robotnicą i nawet wyszedłszy za mąż tem się zajmowałam.
 — Lecz mogłaś utracić wprawę do tej roboty przez lat siedemnaście.
 — To prawda! — odpowiedziała smutno opuszczając głowę. — Moje palce nie posiadają już dawnej giętkości.
 — A obok tego szycie daje tak mały zarobek — dodał ksiądz Raul. — Jeżeli zechcesz, ja ci wynajdę zatrudnienie, które jakkolwiek przynosi skromne dochody, wystarczą ci one wszelako na pierwsze potrzeby życia.
 — Ach! szanowny mój opiekunie — zawołała Joanna z uczuciem żywej wdzięczności, w kimże mogłabym pokładać więcej zaufania?
 — Otóż więc co ci chcę przedstawić, moje dziecko — zaczął ksiądz poważnie. — Przy kościele świętego Sulpicyusza, w którym często miewam kazania, a którego proboszcz jest moim przyjacielem, mógłbym ci wyrobić pozwolenie na sprzedaż w pobliżu głównych drzwi wejścia, różnych przedmiotów do nabożeństwa jak książek, świętych obrazków, medalików, różańców i tym podobnie. Zbyt byłby łatwym, klijentela zapewnioną, a twoje zyski, mimo że skromne, przyniosłyby ci więcej niźli ślęczenie nad szyciem po całych dniach w samotności i bolesnem rozmyślaniu.
 Do kościoła świętego Sulpicyusza przybywają przeważnie bogate rodziny z przedmieścia Saint-Germain, a do zysków, wynikających ze sprzedaży tych drobnych przedmiotów ofiarowanych przez ciebie wiernym przy ich wejściu i wyjściu z kościoła, dołączyłbym drobne dary pieniężne przez nich dla ciebie przeznaczone.
 Joanna pochyliła głowę w milczeniu.
 — Ależ szanowny opiekunie — odpowiedziała po chwili — przyjąć te dary, byłoby tyle co zebrać?
 — Nie, moje dziecko, ponieważ o nie prosić nie będziesz. Nic nie będzie dla ciebie upokarzającego w owych objawach miłosierdzia. Jesteś ubogą, osieroconą, cóż zatem bardziej naturalnego i prostszego, jak żeby bogaci przyszli tobie z pomocą? Wszystko to jedno w jaki sposób objawi się ta pomoc z ich strony, pod formą daru, lub jałmużny, osobista twoja godność nie będzie zranioną, upewniam. Ja [ 38 ]będę czuwał po nad tem. Zresztą, to co ci teraz przedstawiam, nie będzie jedynem źródłem twojego utrzymania. Zarekomenduję cię pewnemu właścicielowi sklepu, fabrykującemu specyalnie ubiory i ozdoby kościelne, jak ornaty, alby, komże, stuły i tem podobnie. Powierzy on tobie łatwe, drobne roboty co przyniesie ci także zysk pewien i ułatwi możność wyżywienia się. Przyjmujesz zatem?
 — Przyjmuje — wyszepnęła Joanna — i niemam słów na wyrażenie mojej wdzięczności.
 — Nie mów mi o wdzięczności! Spełniam tylko przyrzeczenie dane umierającemu. Zajmę się tem wszystkiem niezwłocznie. Niezadługo obejmiesz miejsce, o jakiem ci mówiłem i będziesz miała dostarczoną sobie robotę, Rajmund zaś wyszuka dla ciebie małego mieszkania w pobliżu kościoła świętego Sulpicyusza, jakie sobie urządzisz według upodobania. Zaprowadzi cię następnie do pewnego sklepu, gdzie sobie wybierzesz przedmioty, potrzebne do sprzedaży, w zakątku przy głównych drzwiach kościoła. Ma się rozumieć, że ja zaspokoję koszta zakupienia tych przedmiotów, jak również i koszta komornego zaspakajać będę do chwili, której nie będziesz potrzebowała pomocy z mej strony.
 Łzy wdzięczności popłynęły strumieniem z oczu nieszczęśliwej, wzruszone do głębi duszy tem prawdziwie chrześcijańskiem miłosierdziem.
 — Och jakże jesteś dobrym, mój opiekunie! — szeptala przerywanym głosem jak jesteś dobrym! — Czem ja odwdzięczyć się będę wstanie?...
 — Joanno! proszę powtórnie, żadnej wdzięczności. Spełniam jedynie mój obowiązek, a spełniam go z rozkoszą. Twój mąż poległ jak bohater, jak święty, walcząc w obronie ojczyzny. Złożyłem mu przysięgę, jaką teraz wypełniam, ot! wszystko! On widzi tam z wysoka jak jestem szczęśliwym, mogąc ten dług spłacić!... Nietrać nadziei biedna kobieto. Bóg, który mi pozwala wypełnić to święte zobowiązanie, wskaże mi może środki do odnalezienia twych dzieci!
 — Paweł!... mój ukochany Paweł! — jąkała ze łkaniem Joanna — on to czuwa widocznie nademną i zesłał mi w mojej niedoli, tak zacnego jak pan, księże d’Areynes, człowie[ 39 ]ka! Ach! kiedyż ja będę mogła pomodlić się na grobie mojego biednego męża?
  — Będziesz to mogła jutro uczynić — odparł ksiądz Raul. — Zaprowadzę cię na cmentarz w Wersalu, razem tam modlić się będziemy za zmarłego!
 W chwili, gdy to mówił, służąca Pelagja ukazała się we drzwiach gabinetu, z listem przyniesionym przez posłańca.
 — Zaczekaj Pelagjo — mówił ksiądz, rozpieczętowując kopertę z pośpiechem — wydam ci niektóre polecenia.
 I czytał list świeżo otrzymany.
 Na ćwiartce papieru były nakreślone te słowa:

Mój zacny ukochany kuzynie!
 Nasz notaryusz przy będzie dziś wieczorem o dziewiątej godzinie, do pałacu przy ulicy Vaugirard, dla złożenia sprawozdania z missyi powierzonej sobie przez nas oboje.

 Oczekiwać cię będę, ażebyś poznał wraz zemną szczegóły rozpoczętego śledztwa w sprawie tak dla mnie bolesnej“.

 Twoja kochająca cię szczerze kuzynka
Henryka Rollin.
 P. S. Twoja siostrzenica Marja-Blanka prosi o załączenie od niej uściśnień.

 Na czole księdza d’Areynes podczas czytania listu zarysowała się głęboka bruzda, co bywało zwykle u niego oznaką żywego jakiegoś strapienia.
 Wsunął list Henryki w kopertę, schował go do stolika, a zwróciwszy się do służącej:
 — Pelagjo — rzekł — podasz nam obiad o szóstej. Przygotuj jedno nakrycie więcej i pościel łóżko w gabinecie przyległym do twego pokoju.
 A wskazując na Joannę.
 — Pani Rivat — dodał — mieszkać tam będzie, aż [ 40 ]do nowego mego rozporządzenia i będzie obiadowała wraz z nami.
 — Biegnę, natychmiast-odpowiedziała służąca.
 — Może zechcesz pójść z Pelagją Joanno, obejrzeć swój pokój? — mówił, zwracając się do przybyłej.
 Biedna matka, pochwyciwszy rękę księdza d’Areynes, okrywała ją pocałunkami, poczem pośpieszyła za Pelagją.
 Po jej odejściu, oba z Rajmundem Schloss rozpoczęli porządkowanie korespondencyi przerwane chwilowo. Ksiądz Raul pełnił te robotę pogrążony w głębokiej zadumie. Myśl jego zwracała się bezustannie do treści świeżo odebranego listu.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false