Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom II/XXXIX

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 218 ]
XXXIX.

 Róża poszła osobiście na pocztę oddać te dwa listy.
 Niepozostawało teraz nic więcej, jak oczekiwać cierpliwie na obie odpowiedzi.
 Młode to gdziewczę, ażeby skrócić to oczekiwanie, postanowiło zabawiać i rozweselać o ile się da rekonwalescentkę, ażeby odrywać ją od czarnych myśli, w jakie tak się zagłębiać lubiła.
 Siadłszy obok Joanny, czytywała głośno jej książki, wybrane z bibljoteki Przytułku.
[ 219 ] Gdy lektura ta znużyła chorą, mająca ciągle myśl zwróconą ku jednemu, to jest, ku odszukaniu swych dzieci, Róża, zabierała się do szycia gawędząc wesoło i niespodzianemi zapytaniami zmuszając niejako Joannę do odpowiedzi, a tem samem do zwracania uwagi na prowadzoną rozmowę.
 W owych to chwilach Joanna nie spuszczała oczu z dziewczęcia, wpatrywała się w nią długo wzrokiem pełnym tkliwości.
 Wdowa Rivat w ogóle mało mówiła. Wszelako dnia pewnego, przestąpiła te swoje nawyknienie.
 Ciekawość ją ogarnęła.
 Nigdy dotąd nie badała swej młodej towarzyszki co do jej przeszłości, rodziny i jej samej.
 Obecnie inaczej być miało.
 Róża, złożyła książkę, ukończywszy czytanie.
 — Ile lat masz moje dziecię? zapytała ja nagle Joanna.
 — Siedemnaście odpowiedziała.
 — Siedemnaście! To wiek, w którym właśnie znajdowałyby się moje córki gdyby żyły! — odparła smutno biedna matka. Może są one tak ładnemi jaką ty jesteś? — dodała — tak łagodnemi i tak dobremi? Ach! jakże bym pragnęła, aby we wszystkiem były tobie podobne!
 — Nie smuć-że się przedwcześnie „mamo „Joanno“ — zawołała Róża. — Ja cię upewniam, że zobaczysz swe dzieci. Mam jakieś niezwalczone co do tego przekonanie. Co więcej nawet... jestem tego pewną.
 Joanna westchnęła i spojrzeniem pełnym wdzięczności dziękowała dziewczęciu za udzieloną sobie pociechę.
 — Urodziłaś się więc w Blois? — zagadnęła po chwili.
 — Nie, „mam o Joanno“.
 — Gdzie zatem?
 — Jestem Paryżanką.
 — Twoi rodzice mieszkali więc wtedy w Paryżu?
 Oblicze dziewczyny powlókł wyraz smutku.
 — Niemam rodziców — odparła z cicha.
 — Sierotą więc josteś? ach! biedne dziecię! — zawołała z współczuciem Joanna. — Wybacz moją ciekawość — dodał — te zapytania przywodzą ci może jakie przykre, wspomnienia? Och! wybacz mi proszę!
[ 220 ] I pochwyciwszy obie ręce Róży, zbliżyła ją ku sobie, okrywając pocałunkami.
 — I ty zapewne wiele wycierpiałaś, mimo że jesteś tak młodą! — mówiła dalej.
 — Wycierpiałam! nie! „mamo Joanno“ — odpowiedziało dziewczę. Lecz wieczny smutek noszę w głębi serca! Och! bardzo to przykro żyć bez wspomnień na świecie!... niemogąc nawet uczcić pamięcią blizkich sobie osób. Nie znałam mojego ojca, ni matki!
 — Joanna drgnęła na te wyrazy.
 — Co ty powiadasz, drogie dziecko? — zawołała.
 — Mówię najczystszą prawdę! „mamo Joanno“.
 — Jesteś więc dzieckiem opuszczonem?
 — Nie! Jestem dzieckiem znalezionem.
 — Dzieckiem znalezionem? — powtórzyła wdowa.
 — A raczej dzieckiem przyjętym...
 — Jakto?... nierozumiem...
 — Było to w ostatnich dniach Kommuny — zaczęła Róża. — W chwili, gdy moja matka uciekała z palącego się domu, unosząc mnie na ręku, padła na ulicy, ugodzona śmiertelnie kulą. Jakiś człowiek, przechodzący natenczas, przyjął ostatnie tchnienie mojej umierającej matki i odebrał podane sobie przez nią dziecię.
 Tem dziecięciem, byłam ja!
 Ów człowiek, zaniósł mnie do merostwa jedenastego okręgu, gdzie kazał sporządzić protokuł z powierzonego sobie depozytu, w tyle tragicznych okolicznościach. Pomieniony protokuł, miał mi zastąpić akt urodzenia i udzielić wskazówki poszukującym, gdyby kiedyś usiłowano mnie odnaleźć.
 Zostałam umieszczoną w Przytułku dla sierot.
 Oddano mnie na wykarmienie mamce zamieszkałej w okolicach Paryża, a później odesłano do Blois, na praktykę w infirmeryi przy jednym z klasztorów. Dziś, mam lat siedemnaście, jestem sama na świecie... bez rodziny, bez przyjaciół, bez opieki... z duszą z sercem ranionem bezustannie tą myślą: „Nikt mną się nie zajmuje, nikt mnie nie kocha“.
 Joanna słuchała z uwaga te bolesnego opowiadania.
 Przywoławszy ku sobie dziewicę, ujęła ją w objęcia.
[ 221 ] — Ja ciebie kocham... ja! wyszepnęła, bo wszakże powiedziałaś, że i ty mnie kochasz?
 — Tak! kocham ciebie... kocham! jak gdybyś była ma matką!... ale niestety nią nie jesteś!... Och! jakże gorąco pragnęłabym poznać moją matkę!... okazać jej moją miłość! żyć dla niej, a nawet gdyby było trzeba i umrzeć dla niej!..
 Joanna słuchała w zadumie tych wyznań dziewczęcia.
 — W jakim czasie odbywały się te wypadki przez ciebie opowiedziane? — zapytała.
 — W dniu 28 Maja 1871 roku, podczas ostatniej nocy, w której kommuniści podpalali Paryż.
 — Dwudziestego ósmego Maja. — powtórzyła wdowa. — A mieszkałaś natenczas?...
 — Zapewne przy ulicy la Roquette, ponieważ tam moja matka została zabitą, uciekając z palącego się domu.
 — W jakiem wieku byłaś natenczas?
 — Liczyłam trzeci dzień życia.
 — Zkąd wiesz te wszystkie szczegóły?
 — Moja mamka często mi o tem opowiadała. Otrzymała ona, gdy mnie do niej przyniesiono, kopję protokułu zawierającego opis tych wszystkich wypadków jakie zostały potwierdzonemi później przez administracyę publicznych Przytułków, od której zażądałam, jak mi służyło na to prawo, mojego aktu urodzenia.
 — Ależ ten człowiek, który cię przyjął z rąk umierającej matki, a następnie odniósł cię do merostwa jedenastego okręgu, czyliż on tobą się nie zajmował?... Nie starał widzieć się z tobą?
 — Nigdy!
 — Znasz jego nazwisko?
 — Znam. Zmuszony był podpisać akt stwierdzający, złożony przezeń depozyt w mojej osobie, oraz i okoliczności towarzyszące śmierci mej matki.
 — Jakże się nazywał ten człowiek?
 — Juljan Servaize. Był w asystencyi drugiego świadka, nazwiskiem Merlin.
 — Gdy jednak wyrosłaś i zdolną byłaś wyciągnąć wnioski z tych wszystkich wypadków, nie przyszło ci na myśl, aby odszukać tego Juljana Servaize i tego Merlin’a?
 — Na coby się to przydało? — [ 222 ] — Chociażby dla własnej wiadomości.
 — Nie potrafiliby mnie objaśnić więcej nad to co zawierał protokuł przez nich podpisany. Ten protokuł zamykał przedemną wszelkie nadzieje.
 — To prawda! — wyszepnęła Joanna.
 W pokoju chorej, między obiema kobietami przez kilka chwil zapanowało milczenie.
 — Jakiż dziwny zbieg okoliczności! — zaczęła Joanna. — Dwudziesty ósmy Maja, był ostatnim dniem panowania tej obmierzłej Kommuny. Tego to dnia właśnie, porwano mi moje dzieci, a jeżeli ksiądz d’Areynes ich nie ocalił, co z niemi się stało?... Pośród tej walki bratobójczej, zalewającej krwią Paryż, gdzie je uprowadzono? Komu je powierzono?
 — Mamo Joanno! przerwała infirmerka — dla czego pogarszasz sobie stan zdrowia i dręczysz umysł rzeczami nie do wynagrodzenia? Zaczekaj przynajmniej na odpowiedź księdza d’Areynes.
 — Czy on mi odpowie?
 — Nie wątp o tem.
 — Tak, jeśli żyje... Wszak gdyby umarł?... Pomyśl no Różo... lat siedemnaście!... to okres czasu tak długi. Ileż to rzeczy zmienić się może w ciągu lat siedemnastu!... Gdyby ksiądz d’Areynes nie żył, gdzie się zwrócić? co robić?
 — Być może administracya Przytułków mogłaby udzieliś jakąś wiadomość...
 Administracya Przytułków?-powtórzyła wdowa.
 — Tak. Mogło być niepodobna księdzu d’Areynes zajmować się wychowaniem dwojga dzieci. Kto wie, czy ich niepowierzono tak jak mnie wtedy Zakładowi dla sierot?
 Joanna zerwała się w gorączkowym niepokoju.
 — Ach! jakże ja niecierpliwie oczekuję tych wiadomości! — zawołała. — Jakże bym pragnęła odzyskać me siły i wyjść z tego domu!
 — I rozdzielić się zemną — wyjąknęła smutno Róża.
 — Tak, trzeba! moje dziecię.
 — Wiem, że trzeba. Ale ileż ja wtedy cierpieć będę? Natenczas się uczuję prawdziwie nieszczęśliwą!
 — Różo!... droga Różo!...
[ 223 ] — Och! wtedy to uczuje całą okropność mojego sieroctwo mówiło dziewczę, nie zważając na słowa Joanny, — jednak wiecznie sama i opuszczona! Mamo Joanno, mówiłam przed chwilą, że cię kocham, jak gdybyś była mą matką. Otóż ja nie chcę rozłączać się z tobą... chcę się poświęcić dla ciebie jak dla mej matki! Obok ciebie, żyję.... istnieje... jestem szczęśliwa. Na myśl rozłączenia się z tobą, serce mi się ściska boleśnie, zdaje mi się, że umrę!... Zkad to uczucie o jakiem niewiedziałam przed poznaniem się z tobą? Zkąd ta potrzeba widywania ciebie? Zkąd to głębokie przywiązanie? Co się dzieje w mem sercu, nie staram się tego zbadać, jest jednak coś, co mnie przykuwa do ciebie. A jeżeli mi przyjdzie rozłączyć się z tobą, czuje, iż nie będzie już dla mnie szczęścia na ziemi!
 Joanna, owładnięta wzruszeniem, tuliła dziewczę do serca, okrywając je pocałunkami.
 — Ach! gdyby ta biedna matka wiedziała, iż trzyma w objęciach jedną ze swych córek?... Ale niestety niedomyślała się tego.
 Przez kilka sekund, na początku opowiadania infirmerki, drobne światełko nadziei błysnęło w jej duszy, wszak zakończenie tej opowieści, przypuszczać jej nie pozwoliło, ażeby Róża miała być jedną z bliźniaczek.
 I ona również ulegała jakiemuś niewytłumaczonemu czarowi, gdy młode dziewczę przemawiało do niej. Rada była wpatrywać się w nią bezustanie.
 Kochała Różę, jak tamta ją kochała nawzajem, a nie zdając sobie rachunku z tego uczucia, oddawała mu się z rozkoszą.
 — Drogie dziecię! — mówiła do zasmuconej dziewczyny — kocham cię również, a kocham tkliwie, z całej mej duszy, wszak mimo gorącej chęci zatrzymania cię przy sobie, rozum mi mówi, iż nie mam prawa przyjmować takiej ofiary, Czy ja wiem, co ze mną się stanie, gdy wyjdę z tego Schronienia? Świat?... ja nieznam go teraz. Musiało się wszystko zmienić przez lat siedemnaście! Jeżeli moja matka i ksiądz d’Areynes nie żyją, co ze mną się stanie? Będę może zmuszoną zostać żebraczką proszącą kawałek codziennego chleba. Mam ważny obowiązek do [ 224 ]spełnienia. Będzie on bardzo ciężkim, ale do końca go doprowadzę. Nie zatrzymam się, aż wtedy, gdy ujrzę, iż ostatnia nadzieja odnalezienia mych dzieci zagasła!
 Mogeż więc w takich okolicznościach powiedzieć: „Różo! bądź dla mnie córką. Byłoby to samolubstwem z mej strony! Ty żyjesz tu, kochana, szanowana przez wszystkich, którzy cię znają. Masz zaspokojone wszelkie potrzeby życia. Byłoby to nikczemnem, byłoby zbrodnią, pociągać cię z sobą w tę przyszłość nieznaną, napełnioną być może nędzą i smutkiem!
 Niezapomnę o tobie, bądź pewna!... Wspomnienie to zostanie na zawsze wyrytem w mojej pamięci, a raczej sercu i w dniu w którym wolno mi będzie zawołać: „Odnalazłam me córki“ dodam, Bóg jeden tylko widzi z jaką radością „Oczekuję trzeciej, którą ty jesteś“. Przybywaj dziecię ukochane.“
 Młoda sierota zrozumiała, iż Joanna miała słuszność zupełną, nie zmniejszyło to jednak jej smutku i boleści.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false