Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom II/XVII

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 96 ]
XVII.

 Nazajutrz doktor Pertuiset udał się do sędziego pokoju w Fenestranges, a wyjaśniwszy mu cel swego przybycia, prosił go o pośpiech w załatwieniu interesów rodziny d’Areynes’ów.
 Opieczętowanie wszystkiego nastąpiło tegoż dnia po spisaniu inwentarza.
 Sędzia pokoju wyjąwszy z biurka testament hrabiego, oddał go w ręce prezesa trybunału, pierwszej instancyi w Nancy.
 Na żądanie doktora powierzono dozór nad pieczęciami Piotrowi Rènaud.
 Zbiegiem okoliczności, wykonawca testamentu ksiądz Raul d’Areynes nie mógł wypełnić swego obowiązku, trzeba więc było dostarczyć dowody potwierdzające jego chorobę, a zarazem akt urodzenia się Maryi-Blanki, oraz metryki spadkobierców mających użytkować z dochodów.
 Depesza została wysłaną do notaryusza w Paryżu, posiadającego drugi egzemplarz testamentu hrabiego Emanuela, prosząc go, aby dostarczył jak najrychlej ów testament, w którym wyszczególniony był stan majątkowy, oraz wysokość sum znajdujących się w różnych papierach wartościowych.
 Po dopełnieniu tych formalności, sukcesya wprędce miała być otwartą i spadkobiercy wprowadzonymi w posiadanie.


∗             ∗
[ 97 ] Rada wojenna zasiadająca w Wersalu, funkcyonowała z niezmordowaną pilnością.

 Wyroki setkami były wydawane codziennie, przeciw zaaresztowanym, którzy brali udział w Kommunie.
 Dziwnym zrządzeniem losu, w dniu pogrzebu hrabiego Emanuela, w chwili gdy składano jego ciało do pośmiertnej kaplicy na cmentarzu w Fenestranges, Serwacy Duplat został stawiony przed sądem wojennym, złożonym z oficerów oddanych duszą i ciałem swojej ojczyźnie, wypełniającymi ściśle przepisy kodeksu wojskowego, nie zachwianie wierzącymi w jego prawa sprawiedliwe, ponieważ na tej granitowej podstawie spoczywa karność, będąca honorem i siłą armii.
 Obecnie, uspokoiły się już nieco umysły, zawiści chwilowe ucichły, egzekucye doraźne ustały. Sądzono w początkach bez badań szczegółowych, niepotrzebnych zresztą, ponieważ oskarżeni schwytanymi zostali z bronią w ręku lub zadenuncyowani na mocy dowodów.
 Serwacy Duplat po zaaresztowaniu go, rozmyślał co począć?
 W pierwszej chwili, mówił sobie: — Ha! raz się tylko umiera! Grałem... przegrałem! tem gorzej dla mnie!
 Długie rozmyślania w samotności, zmieniły jego zapatrywanie.
 Mówił sobie teraz:
 — Nie wszyscy, którzy stają przed sądem wojennym zostają rozstrzelanemi. Niektórych wypuszczają na wolność, innych skazują na deportacye. Byłoby zbyt głupiem pozwolić się wziąść i skrępować jak baran, postaramy się uniknąć kul, wymierzonych w serce!
 Ów nędznik jak widzimy chciwie się przywiązał do życia. Żyć pragnął za jakąkolwiek cenę, bo jak umierać, gdy zebrał majątek zakopany w piwnicy? Nie! nigdy! Bronić się będzie zaciekle, potrafi owikłać sędziów i w pole ich wyprowadzić. Wierzył w to niezachwianie!
 Wyszedłszy z jednej z sal w Orangerie, zamienionej na więzienie, gdzie spali zebrani na kupę obdarci kommuniści pełni trwogi, wiedziony pod strażą żandarmów do trybunału, był pełen nadziei.
[ 98 ] Wprowadzono go do wielkiej ogołoconej sali, wyklejonej papierowem czerwonawem obiciem, oświetlonej dwiema wysokiemi oknami, bez firanek.
 W głębi tej sali, spuszczało się ku ziemi olbrzymie trofeum, złożone z trzech trójkolorowych chorągwi przybitych do ściany, na których to chorągwiach wyryte były słowa złotemi literami:

„HONOR, OJCZYZNA, OBOWIĄZEK“.

 Pod tem trofeum, stała estrada, na którą się wchodziło po trzech stopniach. W środku estrady stół, okryty suknem zielonym. Z prawej i lewej strony, dwa biurka, biurko sekretarza i pisarza Rady wojennej.
 Po za tym dużym stołem, siedzieli mężczyźni różnego wieku, o marsowych postaciach, w wojskowych mundurach, złotem haftowanych.
 Byli to oficerowie różnych stopni, tworzący Sąd wojenny. Prezydował pułkownik, stary wysłużony żołnierz, o długim sumiastym wąsie i krótko przyciętych szpakowatych włosach. Oblicze jego było surowe, ale nie wyrażało złośliwości.
 Przed prezydującym leżał kodeks karny wojskowy, zawierający wyjątkowe prawa dla miast, znajdujących się w stanie oblężenia, oraz dla schwytanych powstańców z bronią w ręku.
 W około sali, tworzyli szpaler żołnierze z bagnetami. Oficerowie mieli dobyte z pochew pałasze.
 W całej tej sali panowało głębokie milczenie.
 Stanąwszy przed Radą wojenną Duplat, starał się okazywać spokojnym i zrezygnowanym. Rzucił szybko spojrzeniem po sędziach, w których ręku spoczywał dlań wyrok życia, lub śmierci, daremno jednak szukał na ich, rzach odbicia się myśli. Oblicza te, były nieruchome jętne i zimne.
 Prezydujący po przerzuceniu leżących przed nim papierów, badać zaczął obwinionego.
 — Nazywasz się? zagadnął sucho.
 — Serwacy Duplat.
[ 99 ] — Byłeś żołnierzem?
 — Tak, panie pułkowniku. Wziąłem uwolnienie z 17-go linjowego pułku.
 — Podczas wojny, służyłeś jako sierżant płatnik w 57 bataljonie Gwardyi narodowej?
 — Tak, należałem do kompanii jaka wymaszerowała z Paryża. Brałem udział w bitwie z Niemcami pod Montretout, gdzie jak wiadomo sprawa się rozgrywała na gorąco! walczyłem jak dzielny żołnierz, mogą poświadczyć koledzy!
 — Dla czego nie złożyłeś broni, po podpisaniu pokoju?
 — Ponieważ nie było nakazanem rozbrojenie, strzegliśmy więc dział z bronią na ramieniu, aby nie wpadły w ręce nieprzyjaciela.
 — Tym sposobem rozpocząłeś walkę przeciw rządowi?
 — Nie pomyślałem o tem, walczyłem wiedziony patryotyzmem, jak inni.
 — A później?
 — Później... — wyjąknął Duplat z zakłopotaniem.
 — Postarałeś się o wyższy stopień w oddziałach Kommuny?
 — To znaczy, że go przyjąłem.
 — Byłeś kapitanem w pułku związkowych?
 Na te wyrazy Duplat drgnął z obawą. Mieliż by mu mówić o owej komendzie w więzieniu la Roquette, gdzie kazał dać ognia do arcybiskupa Paryża i innych zakładników?
 — Dla czego walczyłeś przeciw armii regularnej? przeciw własnej ojczyźnie, przeciw współbraciom-badał pułkownik.
 Serwacy z ulgą odetchnął.
 Prezydujący nie dotykał w badaniu kwestyi rozstrzelanych zakładników.
 — Konieczność znagliła mnie ku temu. odrzekł Duplat. Żyć było trzeba, a niemiałem na utrzymanie nic oprócz mojego żołdu.
 — Mogłeś się udać do Wersalu, jak zrobiło tylu innych, przejść na stronę uczciwych ludzi, zamiast służyć Kommunie.
[ 100 ] — Nie zastanowiłem się; zresztą, nie miałem grosza na wyjazd z Paryża.
 — Wyznaj żeś wolał w nim pozostać i korzystać z panującego nieładu, który był twoim żywiołem i gdzie mogłeś bez kontroli nad sobą dać wolny bieg swoim występnym namiętnościom. Przez dwa miesiące rozsiewałeś postrach i spustoszenie w całym okręgu. Mam przed sobą w papierach dokonywane przez ciebie rekwizycye z twym własnoręcznym podpisem jakie wyciskałeś gwałtem przy pomocy zbrojnych kommunistów, grożąc handlującym rozstrzelaniem w razie gdyby niechcieli zadość uczynić twoim wymaganiom.
 — Duplat opuścił głowę, drżąc cały.
 Nie kłamał więc Merlin ostrzegając, że liczne denuncyacye zostały wniesione przeciw niemu.
 — Zaprzeczysz więc, żeś nie popełnił tych zbrodni, o jakie cię oskarżają? — pytał dalej prezydujący.
 — Nie! pułkowniku.
 — Uznajesz się więc być winnym?
 — Tak, jestem winien, to prawda, ciężko winien, ale nie z własnej dobrej woli...
 — Jakto nie z własnej woli?... więc z czyjej?
 — Z woli tych, którzy nas podburzali! — zawołał Duplat z udaną rozpaczą. Z woli przywódców, którzy pragnęli ogólnego zamieszania, aby pochwycić władzę i pieniądze, którzy pchali nas naprzód, zachęcając i podniecając wymownemi słowy, upajając nas kłamstwami i utopjami, jakim wierzyliśmy jak głupcy!
 Mówili nam, iż po odniesionym zwycięztwie przez związkowych i obaleniu rządu, którego obwiniali o porażkę armii i poddanie się Paryża, bronionego przez dwieście tysięcy ludzi dobrze uzbrojonych, pobijemy Prusaków i wypędzimy ich po za granicę, a nawet i dalej z bagnetami na ramieniu.
 To wszystko pozawracało nam głowy!
 Podano nam broń i pełne szklanki wina. Uzbrajaliśmy się, pijąc. Zresztą, wyznać trzeba, iż jakiś powiew szału zapanował po nad Paryżem. Znajdowano rozkosz przystrajając się w pióropusze, złocone galony i szarfy czerwone. [ 101 ]Szczęk pałaszów wleczonych po bruku za sobą, dźwięk trąb, uderzenie w bębny, oszałamiało to wszystkich! Cała tę sprawę traktowaliśmy na seryą gotowi zwyciężyć lub umrzeć! Wierzyliśmy w nią, gorąco! Ja, który opowiadam to, panie pułkowniku, byłbym przysiągł, że działam dla szczęcia całego świata! Teraz dopiero poznaje, że źle działałem! Służyłem Kommunie bo mnie popychał u temu mój wygłodniały żołądek, bom sądził, że służę sprawie sprawiedliwej. Jestem winien tylko żem zbłądził, a ów błąd nieszczęściem uznano później za zbrodnię! Ot! wszystko!
 Tu zamilkł, skończywszy obronę.
 Ta dziwna mimo że dosyć zręcznie wypowiedziana obrona, została w uroczystym milczeniu wysłuchaną przez członków Rady wojennej i wywołała, wyznać to trzeba, wrażenie przychylne dla oskarżonego.
 Spostrzegłszy to Duplat, postanowił stanowczy cios wymierzyć.
 — Nie masz nic więcej dodać na swoją obronę? — zapytał prezydujący.
 — Owszem, panie pułkowniku.
 — Cóż takiego?
 — To, że pomimo tego ustawicznego pijaństwa w jakiem byliśmy pogrążeni, gdy chwilami zastanawiałem się głębiej, uczuwałem zgryzoty sumienia.
 — Ty! zgryzoty sumienia? odparł szyderczo pułkownik.
 — Tak, uczuwałem je!
 — W jaki sposób... dlaczego?
 — Nie wiem, czy znanem Ci jest, panie pułkowniku, nazwisko oficera Kommuny, który z niebezpieczeństwem własnego życia, otworzył wejście dla armii regularnej od strony Saint-Gervais?
 — Nie chcemy znać tego nazwiska — odparł sucho prezydujący.
 — Ha! skoro tak, to go nie wymienię, lecz zdaje mi się, że działając w ten sposób ów człowiek okupił połowę swych błędów — wymruknął Duplat.
[ 102 ] — Zapóźno to uczynił, niestety! wtedy już trzy części Paryża znajdowały się w naszem ręku.
 — Niemógł tego wcześniej uczynić-wymruknął Duplat.
 — Dość, zamilcz! — krzyknął surowo prezydujący.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false