Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom I/XXXII

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 188 ]
XXXII.

 — Radbym zadość ci uczynić — odrzekł smutno młody kapłan — ale nieszczęściem to niepodobna!
 — Dla czego?
 — Paryż obecnie jest jak najściślej zamkniętym dla wszelkiej korespondencyi, przychodzącej z zewnątrz.
 — Ach! tak... wojna domowa gorsza nad wszelkie inne! — wyszepnął Rivat!
 — Dotad trwa ona, niestety!
 — A zatem przed śmiercią nie zobaczę mojej Joanny?
 Ksiądz d’Areynes na to nic niemógł odpowiedzieć. Nie znajdował wyrazów na pocieszenie tej duszy strapionej, na zabliźnienie tych ran serca palących, a nieuleczalnych!
 — Joanna zatem nie przyjdzie! — powtarzał z rozpaczony i ja sam umrę... sam... opuszczony! Śmierć mnie zabierze i ta biedna moja istota ukochana nie będzie nawet wiedziała, gdzie moje ciało spoczywa! Nie będzie wiedziała, [ 189 ]gdzie uklęknąć nad moja mogiłą i pomodlić się za mnie. Ach, to straszne! — zawołał — przysłaniając oczy rękoma. Joanna wkrótce wyda na świat dziecię, a to dziecię urodzi się sierotą, nie znając własnego ojca!
 — Mój przyjacielu... mój bracie!... błagam, uspokój się! — prosił wikary.
 Lecz Paweł zamiast się uspokoić, rozpaczał coraz bardziej.
 — Księże d’Areynes!-szeptał z cicha, usiłując pochwycić obie ręce wikarego księże, ja wkrótce umrę! Nic nie jest mnie wstanie ocalić!... ja to rozumiem i czuje. Jesteś dobrym, jesteś miłosiernym... chcesz że ażebym umarł spokojny, pocieszony, wierzący?
 — Boże! ty zapytujesz mnie o to? — odparł ksiądz Raul. Mów czego żądasz? uczynię wszystko dla ciebie — dodał, pochylając się ku umierającemu, którego głos przygasał zwolna. Mów!... mów prędko!...
 — Żądam... przyrzeczenia...
 — Jakiego?
 — Przyrzeczenia... że skoro powrócisz do Paryża... zobaczysz się z moją biedną żoną i powiesz jej, żeś był obecnym przy mojej śmierci. Uczynisz to dla mnie, nieprawdaż?
 — Przyrzekam ci to!... przysięgam! — odrzekł uroczyście wikary. — Więcej po nad to uczynię!...
  m Więcej? cóż takiego? — poszepty wał raniony, utkwiwszy wzrok w twarzy księdza.
 — Przysięgam ci, że będę czuwał nie tylko nad twoją żoną, lecz po nad mającem przyjść na świat dziecięciem!
 — Dziękuje!... dziękuje! jaka Paweł Rivat. — Uspakajasz mnie temi słowy.
 — Gdzież mógłbym odnaleźć twą żonę? — pytał ksiądz Raul.
 — W jej mieszkaniu. Ulica Saint-Maur Nr 156, na pietem piętrze.
 — Wikary zapisał sobie ten adres w notatniku.
 — Gdyby umarła Joanna, a dziecię żyło, weź to dziecię w swoją opiekę — prosił umierający przygasłym głosem. — A gdyby i dziecię umarło, módl się za nas wszystkich!
 Nastąpiła chwila milczenia, po której chory:
[ 190 ] — A teraz, chciej mnie wyspowiadać, księże wikary wyszepnął.
 Ksiądz d’Areynes usiadł w pobliżu łóżka.
 Krótko trwała spowiedź tego uczciwego człowieka, który nigdy nikomu nie wyrządził nic złego.
 Głos Pawła słabł z każdą chwilą. Usta mu pobladły. Zimny pot okrywał twarz z żółkniałą.
 Ksiądz d’Areynes udzielił mu rozgrzeszenie i kapłańskie błogosławieństwo. Coś nakształt łagodnego śmiechu, ukazało się na ustach zbielałych umierającego, poczem jego ręce skostniały, głowa w tył się przechyliła, ostatnie drgnięcie wstrząsnęło ciałem, serce bić przestało. Paweł Rivat żyć przestał.
 Wikary, zamknąwszy oczy zmarłemu, ukląkł i zaczął się modlić.
 — Spoczywaj w spokoju!--wyszepnął powstając — spoczywaj... biedna ofiaro największej z klęsk tego świata, wojny! Nie chybię uczynionej tobie przysiędze, będę czuwał po nad twą nieszczęsną żoną i dzieckiem!
 Nazajutrz ciało Pawła, zostało pochowanem na Wersalskim cmentarzu.
 Ksiądz d’Areynes prowadził kondukt.
 Mała garstka ludzi postępowała za ubogim karawanem w jednego konia, wiozącym na miejsce doczesnego spoczynku ciało męża Joanny.

∗             ∗

 Pragnąc położyć kres okrucieństwom Komuny, Thiers za zgodą z jenerałami dowodzącymi armią w Wersalu, wydał rozkaz przypuszczenia szturmu na Paryż, oddany od dwóch miesięcy na pastwę wzburzonej tłuszczy.
 Brama d’Auteil oznaczoną została za punkt wytyczny tego szturmu.
 Opór związkowych był strasznym. Wprędce zrozumiano, że nie posiadając zdolnego dowódzcy, trzeba będzie obrócić to miasto w perzynę, chcąc zmusić kommunistów do kapitulacyi.
 Jak widzieliśmy, wypadek ten został przewidzianym.
 Merlin, zjednawszy sobie pomoc Serwacego Duplat, [ 191 ]w celu ułatwienia wojskom regularnym wejścia od strony Saint-Gervais, był jednym z licznych szpiegów pozostających na żołdzie jenerała Valentin, u którego zbierała się cała policya bezpieczeństwa.
 Przekonano się, że to wystarczało.
 Wieść o wkroczeniu armii Wersalskiej do Paryża wprawiła w wściekłość kommunistów i oba ich Komitety.
 Związkowi zamiast broń złożyć wobec grożącego sobie niebezpieczeństwa i nieuchronnego ich prędzej czy później zdruzgotania, zaciekli się bardziej niż kiedykolwiek w swoim uporze.
 Zewsząd powiewały czerwone chorągwie. Działa huczały straszliwie wśród bataljonów, wyśpiewujących Marsyljankę.
 Był to wir straszny oszołomionych, tryumf dzikiego roznamiętnienia! Rozdawano broń kobietom i dzieciom, a rząd Kommuny wygłaszał appel bezustanny.
 Podczas, gdy jedna część owej zaciekłej w swem zaślepieniu ludności, zaprzysięgała opór do śmierci, inni z owych zbłąkanych, którym pozostała iskierka zdrowego rozumu, zamyślali już o złożeniu broni i zniszczeniu swoich mundurów.
 Bębnienie bezustanne dobiegało zewsząd. Na wieżach biły dzwony. Sklepy pozamykano.
 Ze wszech stron wznosiły się barykady, dozwalając widzieć w swych głębiach otwarte paszcze dział nabitych kartaczami, gotowych do wystrzału.
 W dniu 23 Maja, oddziały wojsk z Wersalu obozowały na Marsowem polu, na przedmieściu Saint-Germain, w la Muette i w około Łuku Tryumfalnego. Czoło tych kolumn, znajdowało się na lewym brzegu stacyi Montparnasse i na prawej stronie Batignolles. Przednie ich straże groziły placom Europejskiemu, Pepinère i Nowej Opery. Związkowi zaś, ufortyfikowali ulice Auber’a Chaussèe-d’Autin, ulice Druot, Chateandun, des Martyrs i Montmartre.
 Wzgórza Chaumont, Belleville, Memilmontant i Pèr-Lachaise, najeżone były bateryami.
 W głównych arteryach ruchu miejskiego, składano na kupy brukowe kamienie, przewracano wozy, słowem gro[ 192 ]madzono wszelkie przeszkody mogące opóźnić pochód wojsk Wersalskich.
 Obronę z drugiej strony Sekwany urządzano z nie mniejszą zaciekłością.
 W tej wojnie ulicznej, w walce pomiędzy francuzami, walce bratobójczej, potwornej, po wsze strony płynęły potoki krwi.
 W dniu 25, brama Ornano została oddaną wojskom Wersalskim, jako też brama d’Auteuil. Nie było to jednak dostatecznem. Należało ze wszystkich stron otoczyć kommunistów.
 Jeneral Valentin, wysłał Merlin’a do Paryża.
 Zdobyte wejście od strony Saint-Gervais dozwoliło Wersalczykom wykonać ruch rozstrzygający.
 Przy użyciu tysiącznych ostrożności Merlin, zdołał przejść bagnety i przybyć od rana w dniu 26 do merostwa jedenastego okręgu.
 Sądził, że spotka tu Duplat’a.
 Bataljon 57, istniał już tylko w połowie. Czwarta część składających go ludzi, zniknęła. Jedni się poukrywali, drudzy uciekli.
 Były sierżant dowodził oddziałem złożonym z najróżnorodniejszych żywiołów, z których część otrzymała nakaz strzeżenia merostwa.
 Przybywszy tam Merlin, zapytał o Duplata.
 — Nasz kapitan odrzekł zapytany ma zostać wysłanym na służbę do więzienia la Roquette z kilkoma swojemi żołnierzami dla rozstrzelania osadzonych tam zakładników. Czas nam już pozbyć się tego robactwa!
 Usłyszawszy to, Merlin zadrżał, i nie żądając już innych objaśnień, pobiegł do więzienia, gdzie znajdowali się osadzeni: ksiądz Darboy Arcybiskup Paryża, ksiądz Deguerry i senator Bonjean.
 Wchodząc w ulicę Servan, usłyszał huk wystrzałów. Zatrzymał się, a spojrzawszy na mur, okalający więzienie, dostrzegł kłęby białawego dymu unoszące się w powietrzu.
 Postąpił kilka kroków naprzód i znów oczekiwał.
 Po chwili, otwarły się drzwi la Roquette i dwunastu pijanych żołnierzy, zaledwie trzymających się na nogach, [ 193 ]wyszło pod wodzą Duplat’a z więzienia, gdzie tak potworna zbrodnia przed chwilą dokonaną została.
 Byli to mordercy zakładników.
 Śmiertelna bladość pokrywała cyniczną twarz Duplat’a.
 Merlin przebiegł w poprzek ulice, dążąc naprzeciw niego.
 — Na stanowisko! — zakomenderował Duplat, zwracając się do żołnierzy — wkrótce do was przybędę!
 Żołnierze odeszli pod wodzą sierżanta, a ów przewódzca morderców pozostał sam z Merlinem.
 — Cóżeś uczynił nieszczęśliwy? — Wyjąknął tenże, drżąc z przerażenia.

—Gdybym odmówił zakomenderowania: „Ognia“, byliby mnie rozstrzelali, jak tamtych!
 — Ależ to zbrodnia!
 — Cóż więc miałem zrobić? Przede wszystkiem własna ma skóra!
 — Tę zbrodnię okupić należy! — szeptał Merlin przyciszonym głosem.
 — W jaki sposób?
 — Otwierając Wersalczykom wolne przejście przez bramę Saint-Gervais.
   Dziś w wieczór nie podobna tego uczynić! A kiedy?
 — Jutro, gdy zechcesz, ponieważ jutro będę tam stał na straży z dwudziestoma ludźmi.
 — Na pewno?
 — Nieodmiennie; urządzę się tak, ażeby to nastąpiło.
 — O której godzinie będziesz mógł działać?
 — O dziewiątej wieczorem.
 — Mogę więc liczyć na ciebie?
 — Jak na siebie samego! Już mi się naprzykrzyła ta Kommuna! Lecz gdzież pieniądze?
 — Oto są! rzekł Merlin, wsuwając w rękę Duplata banknoty. Jest to pięć tysięcy franków.
 — A kiedy reszta?
 — Jutro. Posłuchaj jednak co powiem! — mówił groźnie Merlin. — Gdybyś nie wykonał dokładnie tego do czego się zobowiązałeś, gdybyś chciał się wymknąć w ostatniej chwili, potrafię ciebie odnaleźć, choćbyś się jak najlepiej schował [ 194 ]i będziesz rozstrzelanym tak, jakeś rozstrzelał niewinnych ludzi.
 Duplat uczuł dreszcz przebiogający mu po skórze.
 — Nie obawiaj się! — odrzekł — wykonam ściśle polecenie. Jutro o dziewiątej wieczorem, brama Saint-Gervais będzie otwartą dla czerwonych pantalonów!
 — Zatem, do widzenia jutro wieczorem!
 Merlin zwrócił się w stronę Père-Lachaise, podczas gdy Duplat podążał w stronę merostwa jedenastego okręgu, ażeby tam zdać raport o potwornej egzekucyi, w jakiej przewodniczył.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false