Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom I/XXXI

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 182 ]
XXXI.

 Dzielni francuzcy żołnierze z Tonkinu, Dahomeju i innych posiadłości kolonjalnych, wiedzieli dobrze z jakiem poświęceniem wykonywali swe obowiązki, ci którzy przyrzekli swą pomoc temu podniosłemu dziełu miłosierdzia.
 Ksiądz Raul d’Areynes został mianowany dyrektorem Stowarzyszenia. U niego to składano dary, bądź w pieniądzach, bądź w naturze i on to przyjął na siebie obowiązek ich rozdawania.
 Wiedziano, że ksiądz d’Areynes był bogatym, ale wie[ 183 ]dziano zarówno, że jego majątek był więcej własnością ubogich, niż jego samego.
 Niestrudzona litość zjednywała mu serca wszystkich, ufność bez granie i poszanowanie.
 Między członkami powyższego Stowarzyszenia, znajdował się hrabia Edmund de Kernoël, kapitan okrętu, pozostający w czynnej służbie, który odbył, jak najświetniej wszystkie kampanje na Wschodzie, należała również jego żona Rolanda de Kernoël i syn dziesięcioletni Lucyan.
 Ksiądz Raul uczuł dziwny nieprzeparty pociąg ku tej rodzinie, której ojciec zdawał mu się być wcieleniem męztwa i szlachetności.
 Kapitan miał lat trzydzieści pięć, jego żona trzydzieści.
 Pan de Kernoël jednego z ciężko rannych swych marynarzów, umieścił w szpitalu i pewnego rana wybrał się wraz z żoną i synem dla odwiedzenia chorego.
 Ivon Kerdrac, tak się nazywał ów majtek raniony, był współziomkiem hrabiego de Kernoël. Urodzili się oba w Ploërmel, owej uroczej wiosce Bretońskiej, w jednym roku, miesiącu, dniu, a nawet prawie o jednej godzinie.
 Hrabia lubił Ivona, syna jednego ze sług swego ojca, a Kerdrac odwzajemniał mu się ślepem bez granic przywiązaniem.
 Gdy Edmund de Kernoël został mianowany kapitanem okrętu, Ivon zaciągnął się do marynarki, ażeby iść za nim wszędzie i odtąd nieopuszczał go na chwilę.
 Pewnego dnia, po południu, o godzinie oznaczonej dla przyjmowania odwiedzin, rodzina Kernoël udała się do szpitala.
 Ivon Kerdrac leżał na łóżku oznaczonym numerem 9, na sali świętego Jana. Obok niego na łóżku pod numerem 10 znajdował się gwardzista, z noga od dawna amputowaną, którego stan zdrowia trwożył chirurgów, mających nadzór na tej sali.
 Amputacya miała miejsce nazajutrz po bitwie pod Montretout, w niemieckim ambulansie.
 Silne zaognienie się rany, nakazywało obawiać się złych następstw, jakie śmierć sprowadzić by mogły.
 Tegoż dnia rano, przy oględzinach, chirurg mówił do towarzyszów.
[ 184 ] To gangrena! ten człowiek zgubiony, bez odwołania!
 Raniony cierpiał niewysłowione katusze. Straszna gorączka krew mu paliła.
 — Biedny mój towarzysz popłynie wkrótce na czarne morze“ wymruknął Ivon Kerdrac, w swojem bretońskiem narzeczu. Dobrze by zrobił, zażądawszy księdza przed tą podróżą.
 Ivon, został zarówno raniony kulą w lewą nogę. Pocisk utkwił w ciele, wśród siatki ścięgnów i muskułów, ztąd wydobycie kuli musiało być bardzo bolesnem.
 Nie pozwoliwszy się uśpić narkotykiem, dzielny marynarz podczas operacyi „otwierał paszczę jak wieloryb“. Tak się wyrażał, opowiadając o chwili, w której rzeźnik, „zagłębiał mu w mięso srebrne swoje obcęgi“.
 Operacya jednak dokonana zręczną, doświadczoną ręką, świetnie się udała. Za kilka tygodni Kerdrac mógł być zdrów zupełnie, pozostać jednak musiał na całe życie kulawym.
 Hrabia de Kernoël wraz z żoną i synem spotkali się w bramie szpitalnej z księdzem d’Areynes. Wikary, uścisnąwszy rękę kapitana, powitał jego żonę, ucałował małego Lucyana, poczem razem we czworo weszli na salę świętego Jana.
 Ksiądz Raul rozpoczął przegląd łóżek od prawej strony, zatrzymując się przy wezgłowiu każdego z ranionych. Hrabia wraz z żoną i synem, pozostawiwszy go za sobą, szli w stronę, gdzie leżał Kerdrac.
 Oblicze majtka było pogodnem, wzrok jego zabłysł radością na widok nadchodzącego z rodziną kapitana.
 Trzy tak drogie dla mnie istoty! — wyszepnął, zrywając się na łóżku.
 Lucyan rzucił się w objęcia marynarza, na rękach którego będąc pacholęciem igrał nieraz swobodnie, hrabia ścisnął dłoń dzielnego majtka, a pani Kernoël położyła przed nim parę pomarańcz, paczkę tytuniu i kilka sztuk srebrnej monety.
 — Uzuchwalacie mnie państwo swoją dobrocią! — wołał Kerdrac, wsuwając pod kołdrę otrzymane dary. — Dzięki wam, mogę sobie nieraz kazać przynieść ukradkiem jakiego uchara.
[ 185 ] — Suchara?-powtórzył, śmiejąc się mały Lucyan.
 — Tak; u nas, to jak na pokładzie okrętu, nic schować w kieszeń nie wolno czegoby nie przetrząśniono na podwórzu, a gdy ja sam sobie usłużyć nie mogę z przyczyny tej lewej nogi, która mnie przykuwa do łóżka...
 — Bardzo więc cierpisz? — przerwał hrabia.
 — Nie zbyt.
 — Badź co bądź cierpisz jednak?
 — Trochę, wszak w obec tego co inni cierpią, moja boleść jest fraszką!
 — Gdzież ten ból najbardziej uczuć ci się daje?—
 Tu! zawołał majtek rozpaczliwie, wskazując palcem na głowę.
 — Czyś stracił zmysły? Chcesz sobie życie odebrać bez powodu?
 — Bez powodu? — powtórzył z uniesieniem Kerdrac. — Ach! do kroć miljonów kul armatnich! widocznie nie wiesz kapitanie co mi ten pies chirurg powiedział?
 — Cóż takiego?
 — Mówił, że wyjdę ztąd uzdrowionym, ale moje prawe „wachadło“ nigdy już w zgodzie z lewem nie będzie. Nie będę mógł prosto chodzić i do końca życia kulawym pozostanę! To tak, jak dziób naszego okrętu — mówił dalej — gdy straci linje prostopadła i chwiać się pocznie, to w jedną, to w drugą stronę, żegnaj okręcie, niema już na tobie co robić! Tak i ja kapitanie pójdę w kąt, wygolony jak stary zużyty ponton i umieszczonym będę u inwalidów
 Kerdrac mówił to głosem drżącym ze wzruszenia, jego oczy napełniły się łzami.
 — I będę zmuszonym — kończył rozłączyć się z tobą kapitanie!...
 Z płaczem pochwycił rękę pana de Kernoël.
 Kapitan ujął go w objęcia.
 — Zastanówże się, mój poczciwy Ivonie — mówił tkliwie. Widzę, że w twojej biednej głowie mięszać się poczyna. Czyż dla ciebie miejsce tylko w Zakładzie inwalidów? Jeżeli nie będziesz mógł odbywać służby na morzu, będziesz pracował i żył na ziemi, w domu, ma się rozumieć! Posiadasz jeszcze sił tyle, że zdołasz usłużyć mojemu synowi i żonie.
[ 186 ] — Tak, wiem o tem! — jakał majtek wiem dobrze! Lecz ziemia nie jest morzem, a dom nie okrętem; zresztą ciebie nie będzie w tym domu, kapitanie! Ach! podli kommuniści! — wołał, zgrzytając zębami — gdy pomyślę, że to szubrawstwo jest przyczyną tego, co mnie spotkało, mnie... który po dwadzieścia razy stałem wystawiony na ogień pruskich bateryi, nie doznawszy najmniejszego zadraśnięcia i że ot! właśnie francuska kula zrobiła mnie kaleką! gdybym pochwycił w me ręce, którego z tych gałganów, odpłaciłbym mu za to! — kończył zaciskając pięść.
 Hrabia de Kernoël usiłował uspakajać biednego marynarza, gdy poruszenie się na sąsiedniem łóżku spoczywającego człowieka zwróciło jego uwagę.
 Ow raniony, leżący pod 10 numerem, uniósłszy się z trudem, wspierając łokciami, usiadł na pościeli. Twarz jego pałała od gorączki, wielkie krople potu spływały mu po skroniach. Utkwiwszy nieruchome spojrzenie w drugi koniec sali, szeptał bez związku jakieś niezrozumiałe wyrazy.
 Pani de Kernoël zbliżyła się do jego łóżka.
 — Czego ty sobie życzysz, mój biedny przyjacielu? zapytała z ewangeliczną litością. Możebym mogła w czem ci usłużyć?
 Raniony, z wysileniem podniósłszy rękę, wskazał na księdza, stojącego przy łóżku jednego z chorych i zawołał wyraźnie:
 — Księdza!... och... księdza!
 — Chciałbyś więc pomówić z wikarym d’Areynes? Usłyszawszy to nazwisko, chory drgnął nagle.
 — Ksiądz d’Areynes? powtórzył — ksiądz Raul d’Areynes?
 I jego twarz wypogodziła się radośnie, zniknął z niej wyraz pierwotnej boleści. — Chciałbyś więc, aby tu przyszedł do ciebie? — zapytała powórnie hrabina.
 — Tak! tak! — odrzekł.
 Pani de Kernoël dała znak synowi, stojącemu opodal.
 Lucyan, zrozumiawszy o co chodzi, pobiegł z pośpiechem.
 — Księże wikary — rzekł, biorąc go za rękę — mama mnie tu przysyła z oznajmieniem, iż jeden z ranionych życzy sobie, ażebyś przyszedł do niego.
[ 187 ] — Który to z ranionych, moje dziecię?
 — Ten, z którym mama rozmawia.
 Wikary szybko przebiegłszy salę, pośpieszył do wskazanego sobie chorego.
 -Ach! to wy, księże d’Areynes, jakżem szczęśliwy, że was widzę! — szepnął raniony, padając na poduszki ze łkaniem.
 Ksiądz Raul usiadł przy nim na krześle. Hrabia de Kernoël wraz z żoną i synem, cofnęli się dyskretnie w głąb sali. Wikary ujął rękę chorego, ściskając ją życzliwie.
 — Ach! to ty... ty księże d’Areynes — szeptał, wpatrując stę łzawym wzrokiem w oblicze kapłana — o! jakże Bóg miłosierny, że cię tu sprowadził.
 — Znasz mnie więc? — pytał ksiądz łagodnie.
 — Jak nie mam znać! wszak to ty, księże wikary, połączyłeś mnie z moją Joanną w kościele świętego Ambrożego w kaplicy Najświętszej Maryi Panny.
 — Jakże się nazywasz, mój przyjacielu?
 — Paweł Rivat.
 Ksiądz Raul miał dobrą pamięć, nie tylko pamiętał zaszłe fakta, ale i nazwiska.
 — Paweł Rivat? — powtórzył tak... przypominam sobie, udzielałem wam ślub. Lecz w jaki sposób znalazłeś się tutaj, mój biedny człowieku?
 — Podczas oblężenia służyłem w bataljonie Gwardyi Narodowej.
 — Było to twoim obowiązkiem, jako francuza.
 — Obowiązek ten spełniłem. Zostałem raniony w bitwie pod Montretout.
 — Rozumiem teraz!
 — Niemieccy chirurgowie przenieść mnie tu kazali, zkąd wiem, że nie wyjdę, jak na cmentarz szeptał Paweł ze łzami.
 — Nie trać nadziei, mój synu! — odrzekł wikary, wzruszony do głębi, tak wielką boleścią nieszczęśliwego.
 Paweł westchnął głęboko.
 — Ach! już skończona! — odrzekł — skończona!... ja czuje... jestem tego pewnym! Dla siebie samego nie boję się śmierci, ponieważ mam wiarę w Boga! ale moja żona, moja biedna Joanna... co się z nią stanie?
 — Nie przychodziła tu do ciebie?
[ 188 ] Wcale jej niewidziałem. Czyliż podobna mi było z nią się zobaczyć?
 — Pisałeś jednak do niej zapewne?
 — Ach! czyż Prusacy pozwalali przejść listom?
 — Po podpisaniu układów, usunięto to obostrzenie.
 — Pisałem wtedy, lecz moja żona nieprzyszła. Miałażby umrzeć? o Boże!... Księże wikary — szeptał błagalnie — jeżeli chcesz mi sprawić nieco radości przed zgonem, zaklinam!... napisz do Joanny. Twojemu listowi przejść dozwolą!.... Niechaj tu przyjdzie moja żona.... Niechaj ją zobaczę i uścisnę po raz ostatni przed śmiercią.
 Grube łzy spływały po wychudłych policzkach umierającego.
 — Wszak nie odmówisz mej prośbie, księże wikary? — powtarzał.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false