Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/90

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Przy obiedzie rozmawiali zwykle, lecz o sprawach zazwyczaj obojętnych. On opowiadał jej o Warszawie, której nie znała, o zakładach publicznych, o wystawach i gmachach, zasługujących na zwiedzenie, obiecując się na przewodnika, mówił o swojem własnem życiu, o fabryce gdzie pracował. Ona słuchała go chętnie. Raz tylko zboczyli na temat bliżej ją samą obchodzący.

Pewnego dnia matka Ludmiły nie ukazała się wcale przy stole, gdyż cierpiała na migrenę. Córka musiała ją więc zastąpić. Pan Olaski, chmurny, nie przemówił przez cały obiad ani słowa, gryząc się widocznie niepewnością swego losu; panienka pozostała więc sama jedna dla zabawienia gościa.

— Czy pani wie, że chłopi wycinają park? — zagadnął pan Stanisław, kiedy Olaski podniósł się i wyszedł z jadalni.

— Park? — powtórzyła dzieweczka. — Dlaczego park? Skąd panu to przyszło do głowy?

— Sam widziałem dzisiaj rano. Zwalili już trzy stare lipy około altanki i ten duży wiąz, na końcu alei...

Panna Ludmiła zamilkła, ale kiedy ojciec ukazał się na chwilę, zwróciła się do niego.

— Czy chłopom wolno brać drzewo z parku? — zagadnęła.

— Ależ ma się rozumieć, moje dziecko! kupili wszystko, więc mogą czynić, co im się podoba. Las sprzedałem, jak ci wiadomo, jeszcze w przeszłym roku, dostali więc prawie nagi obszar, a przecie

82