Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/75

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

znalazł. Chętnie bym nawet ręki przyłożył do czegoś, byle się zaczepić. Gotówem sam założyć coś niewielkiego, a pewnego! Pan mi doradzi nieprawdaż? Przecież pan akademię kończył, hę?!

— Tak, niby, ale handlową.

— Sklep otworzyć chyba, — mówił jakby sam do siebie Olaski. — ale z czem? O posadzie nie myślę nawet. Zgórski Od roku szuka i siedzi w domu.

— Trudno rzeczywiście. Chybaby przez stosunki w jakiem biurze prywatnem, w towarzystwie ubezpieczeń, na kolei wreszcie. Czy pan ma jakie znajomości w Warszawie?

— Nikogo, prócz Zgórskich. Zaglądało się tam rzadko i na krótko, czasu nie miałem za dużo, jak pan wie!

— Zgórski prosił mnie także o jakie miejsce, — rzekł Chojowski, — starałem się mu dopomódz, ale w żaden sposób nie mogę, wszędzie przepełnienie, zwłaszcza nadpodaż niespecyalnych rąk.

— Ach tak? — zmieszał się Olaski. — Nie ma co gadać o posadzie. No, nie zginiemy przecież, Bóg łaskaw! Zdrówem i pracy, choćby najcięższej się nie ulęknę. Z trochą pieniędzy człowiek wszędzie da sobie radę. Pan mnie poinformuje...

— Najchętniej!

— Liczę na pana, — mówił Olaski błagalnie, — bo dalibóg, nie wiem jeszcze, czego się chwycę. A teraz na gwałt trzeba inwentarz wyprzedawać, żeby nie pomarnować potem, kiedy chłopi mnie stąd wyrzucą.

67