Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/33

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Przeczytał wyrzucone z lewej i z prawej strony liczby i ogarnęło go uczucie ulgi... błogości prawie niebiańskiej.

Tak, zgadza się, nie popełnił błędu pomimo tego strasznego zmęczenia.

— No i jakże?

Posłyszawszy za sobą głos szefa, drgnął jakby obudzony ze snu.

W milczeniu wskazał mu dwie jednobrzmiące liczby.

— Tu jest zysk czysty, — dodał przewróciwszy kartkę.

— No, to jeszcze nienajgorzej, — szepnął fabrykant, chwytając książkę przed siebie. — Dziękuję. Ale słyszałem, że się panu zrobiło niedobrze. Co? pan nawet zemdlał... Czy to prawda?

— Eh, nic... chwilka osłabienia, — odparł prawie wesoło pan Stanisław, — już minęło.

— Może się pan czuje zmęczonym? Co? powiedz pan prawdę, — nalegał szef przewracając kartki, świeżo zapisane. — Należy się panu urlop kilkotygodniowy... płatny, a jakże... i gratyfikacya w stosunku miesięcznej pensyi... Gdzie pan masz tu rachunek strat? Aha! Liczę, że odzyskawszy siły, wynagrodzisz pan po powrocie stracony czas, zdwojoną energią do pracy... Kiedy byś pan chciał pojechać?

Suche słowa pryncypała, przeplatane pytaniami dotyczącemi bilansu, brzmiały w uszach pana Stanisława, jak najpiękniejsza melodya. Zarumieniony z radości, uścisnął gorąco wyciągniętą dłoń szefa.

25