Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/278

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Pewnego wieczoru przyszedł jak zwykle, lecz szczególnym trafem nie zastał Ludmiły w domu. Olaska nie pozwoliła mu odejść; usiadła z nim przy stole z robótką.

W zachowaniu się jej było coś, co stropiło Chojowskiego. Przeczuł instynktownie, że matka Ludmiły pragnęła z nim pomówić w kwestyi, której on sam z konieczności unikał dotąd i rzeczywiście, nieomylił się.

— Mam do pana prośbę — zaczęła.

— Ależ pani! — rzekł pomieszany — zrobię z największą chęcią wszystko.

— Mąż mój nie ma czasu i dlatego zwracamy się do pana. Idzie o sprzedanie czterech obrazów, które podobno posiadają wysoką wartość artystyczną. Wiszą na ścianach! Niech się pan przypatrzy dobrze. Za ten portret dawano nam przed paru laty tysiąc rubli, ta główka wyszła z pod pędzla Bacciarellego. W Warszawie możnaby znaleźć na nie kupca, który oceniłby je należycie, ale trzeba go wyszukać, słowem zająć się tą sprawą. Mąż niema kiedy, więc może pan, jako znający lepiej stosunki tutejsze; leży to nawet trochę w interesie was obojga — bo mąż mój przeznaczył z góry te pieniądze dla Ludmiły. Rozumiemy doskonale, że w pańskich warunkach trudno podjąć tak ważny krok, jak małżeństwo, więc pomoc materyalna, chociażby skromna, przyda się wam, nieprawdaż?

Pan Stanisław, słuchając tych słów, mienił się na twarzy. Co za upokorzenie! Ale zasłużył na nie! Po cóż wahał się tak długo? Chciał protestować, ale pani Olaska zamknęła mu usta.

270