Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/277

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

miłości nie obnosi po ulicach i po salonach, ale pielęgnuje ją w duszy, głęboko w sercu, nie dopuszczając tam najmniejszego promyka światła. One kochają dla zabicia czasu, bawią się w miłość; dopiero tutaj dowiedziałam się, co to znaczy flirtować... Dla przeciętnej warszawianki miłość to wygodny parawanik, za którym można się sprzedać temu, kto więcej da. Poznałam taką, co przed tygodniem jeszcze odezwała się do mnie z największem lekceważeniem i odrazą o pewnym człowieku, a wczoraj przyjęła go. Teraz utrzymuje, że go kocha! Nie przypuszcza, że ktoś mógł zapamiętać jej słowa — biedaczka!

Podobne kwestye i spostrzeżenia dostarczały narzeczonym wątku do wieczornych pogawędek, w których nieraz przyjmowała udział i pani Olaska. Stawała ona jednak prawie zawsze po stronie potępionych. Na niej Warszawa i jej życie nie wywierały bynajmniej wrażenia ujemnego; przeciwnie, towarzystwo i rozrywki pociągały ją; miała za złe córce, że ta, usuwając się sama od ludzi, pozbawiała i ją przyjemności bywania w świecie.

— Ona taka nie była nigdy! — skarżyła się Olaska — w Kołatynie nieraz dokazywała jak chłopiec i śmiała się od rana do wieczora. Dziwnie się zmieniła ta dziewczyna. To pański wpływ! Pan wywołałeś w niej tę metamorfozę.

W ten sposób upłynęła długa, smutna, zimna, ponura zima. Narzeczeni widywali się prawie codzień. Przez cały ten czas pan Stanisław gryzł się bezowocnemi usiłowaniami zbliżenia sobie szczęścia, które nań oczekiwało.

269