Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/271

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

nań, jak zwykle, z poważnym uśmiechem w poczciwych oczach, — Awsieja, zakładającego małe, okryte szronem koniki do furgonu z pieczywem, jeszcze gorącem, dymiącem na mrozie, — czeladnika, ubielonego mąką i pykającego krótką fajeczkę.

I nagle te rzeczy i ci ludzie, wyrzuceni ze wspomnień, poczęły się odziewać w jego sympatyę.

Zaśnieżony, cichy Irkuck wydał mu się rajem, do którego rwała mu się dusza. — Czyż naprawdę było mu tam źle? Wcale nie! Tylko ta tęsknica, gniotąca serce nie pozwalała mu oceniać bezstronnie swego otoczenia. — I ludzie dobrzy, sympatyczni, życzliwi, uczynni! Za dziesięć dni znajdzie się znów pomiędzy nimi... Za dziesięć dni!

Odległość ta przeraziła go.

— Tak daleko! Dopiero za dziesięć dni! — myślał. — Pragnąłby, żeby to jutro już się stało.






263