Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/269

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

po tysiąc dwieście rubli każdy. Weź to, co rok podniesiesz taką sumkę i wypłacisz ją w ratach kwartalnych mojej żonie. Zgadzasz się podjąć tej roli? Zrobisz mi wielką przysługę!

— Cóż to ma znaczyć? — zagadnął niespokojnie Olaski, patrząc przyjacielowi w oczy — Bolesławie, ty...

Komirowski zrobił gest przeczący.

— Nie obawiaj się — rzekł — doczekam cierpliwie do końca, który, Bóg da, zbytecznie się nie odwlecze.

— Co zamierzasz ze sobą zrobić?

— Wyjadę.

— Dokądże?

— Albo ja wiem? Dokąd oczy poniosą, byle dalej stąd! Nie mogę dłużej! duszę się, męczę, sił mi braknie.

Olaski patrzał na towarzysza poważnie z jego źrenic strzeliły dwa promienie litości i wtopiły się w samo serce Komirowskiemu.

— Biedaku! — rzekł Olaski, ściskając prawicę koledze.

Nie znajdował żadnego słówka pociechy dla starego towarzysza; powieki mu drgały, ścisnął wargi i milczał.

— No, żegnaj mi! — zawołał Komirowski nagle, zmógłszy siebie. — Mnie czas!

— Więc naprawdę?

261