Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/223

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

na wierzchu, nic tajemniczego, nic, coby podniecało fantazyę artysty. Zresztą typ znany, taki nasz, że coś z tych rysów tkwi w każdej niemal wieśniaczce i aż staje się banalnem... Chociaż nie przeczę, dałoby się z tego materyału coś wyciągnąć, zatarłszy naturalnie tę naiwność, która nadto przypomina gospodarstwo...

— To wszystko co w niej ganisz, mnie właśnie najbardziej pociąga, — odparł pan Bołesław — widzę, mój kochany, że się nawet nie możemy na jedno zgodzić, co piękne, a co nie. Ha trudno! Dla mnie panna Olaska to słoneczko, powtarzam: jak się uśmiechnie, to chociażem stary, zdaje mi się, żebym dla niej góry przewracał, na niebo po gwiazdy się wspinał, w ogień wlazł!

— Moje pojęcia muszą się różnić od pojęć ojca o pięknie, inaczej nie byłbym artystą — odparł zgryźliwie Leon. — Co zaś do panny Olaskiej, powiem ojcu na pocieszenie, że ma prawdziwie anielski uśmiech! Szkoda tylko, że darzy nim przeważnie swojego narzeczonego a nie mnie. To psuje trochę wrażenie!

Ludmiła przypatrywała się uważnie młodzieńcowi. Pojawienie się kogoś nowego w domu jej rodziców było dla niej niepowszednim wypadkiem. Po godzinie jednak rozczarowała się zupełnie do pana Leona, który z początku zrobił na niej dodatnie wrażenie.

— Dziwny człowiek — rzekła do narzeczonego — jest młody, a przecie nic nie wzrusza, nic nie budzi w nim zachwytów, ma jakby wyziębione serce i ze wszystkiego tylko szydzi. Czuję też w jego

215