Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/22

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

jak w niebie, doprawdy! Ma pan las, kąpiel niedaleko, nawet ryby można łapać na wędkę. Lubi pan z wędką siedzieć? Przytem spokój jak w niebie, doprawdy! No, pojedzie pan? Mogę napisać, żeby dla pana zatrzymali pokój. Zrobiłby pan im nawet pewną przysługę, bo mi kuzynka pisała, że rada by mieć w tym roku ze sześć osób, jeżeliby się dało. Ale nie każdy się decyduje, bo od kolei trochę daleko, cztery mile polskiej drogi. Pan młody, to panu nie zaszkodzi przydługa jazda na bryczce. Niech pan jedzie nie będzie pan żałował.

Pan Stanisław słuchał i na twarzy zaigrał mu uśmiech. Wyobrażał sobie już zaciszny dworek szlachecki, otoczony cienistym pełnym kwiatów ogrodem, tchnący spokojem niebiańskim. Ah, spokój! Jakże on był spragniony tej ciszy, co to pozwala człowiekowi liczyć uderzenia własnego serca, wniknąć w swoje ja, przytłumione rozgwarem życia gorączkowego w murach miejskich! deptanego brutalnie przez tysiące innych „ja,“ otaczających nas i przenikających aż do najtajniejszych zakątków duszy.

— No, pojedzie pan? — kusiła go łagodnym głosem pani Zgórska.

— Muszę się namyśleć, wywiedzieć o szczegóły, — odparł nawpół już zdecydowany, — jeżeli bowiem mam się przyznać otwarcie, to obawiam się spotkać tam zbyt liczne towarzystwo...

— Mąż mój zna najlepiej Olaskich i ich dom, to jego kuzyni, był u nich niedawno. Jeżeli więc pan pozwoli, to...

Otworzyła Sąsiednie drzwi.

14