Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/21

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— To dlaczego pan tak źle wygląda? Przykro poprostu na pana spojrzeć!

— Przepracowałem się trochę... bilans w fabryce kończę.

— Panu toby wieś dobrze zrobiła. Tak mi się zdaje. Niech pan wyjedzie z tej obrzydliwej Warszawy na miesiąc chociaż, a wróci pan zupełnie innym człowiekiem.

Pan Stanisław uśmiechnął się smutnie.

— Nie mam nikogo na wsi, proszę pani.

— Żadnych kuzynów pan nie ma?

— Rodzice moi, co prawda, pochodzą ze wsi, ale jeszcze przed dziesięciu laty, straciwszy majątek, przenieśli się do Warszawy, jestem więc na pół mieszczuchem, chociaż... nie potrafiłem się dotąd nagiąć do warunków, w jakich żyć muszę. Nie przystosowałem się do nowego otoczenia, jak by powiedział przyrodnik, mam duszę wieśniaka, a mózg mieszczucha.

— Więc i pan? — szepnęła pani Zgórska, wpatrując się ze współczuciem w młodzieńca.

Na szlachetnych jej rysach osiadła subtelna chmurka, stała w milczeniu, trzymając widelec w ręku.

— Wie pan co? — rzekła po chwili, — jeżeli pan chce, to niech pan jedzie do naszych kuzynów. Przyjmują oni letników za rubla dziennie z kompletnem utrzymaniem. Dom szlachecki, gościnny, będzie panu

13