sprawy! Wszystko to przemija, przebrzmiewa, zamiera, a wiecznem, doskonałem, boskiem, wartem kochania jest tylko piękno i jego wcielenie — sztuka. Dla sztuki chcę żyć, nie dla niczego więcej, bo powiem ojcu poprostu, że ta reszta nic a nic mnie właściwie nie obchodzi.
— Mój Leonie, dajże pokój, — perswadowała matka — po co takie kwestye podnosić przy obiedzie? Powiem ci tylko, że jeśli chcesz, oddaj się tej swojej sztuce, ale niech ci ona przynajmniej da coś, bo nie jesteś bogatym paniczem...
— Tak, niech mi da obiad, niech mi zapłaci mieszkanie i sprawi mi odzież, a mama wtedy raczy ją uznać, czy tak? — rzekł Leon szyderczo. Rzeczywiście jest mama bardzo dobrze usposobiona dla „tej sztuki“ i dziękuję w jej imieniu.
— Zapominasz się Leonie — wykrztusił blady Komirowski.
— Idę już, schodzę z oczów. Dowidzenia z rodzicami.
Po oddaleniu się Leona nastało głuche milczenie, przerywane tylko sapaniem pana Bolesława, oburzonego i zmartwionego do najwyższego stopnia.
— Możebyś naprawdę dał Leonkowi na tę podróż do Włoch — odezwała się w końcu pani Kazimiera. — Ciągle o tem marzy i dlatego taki gorzki się zrobił w ostatnich czasach. Nie dziwię mu się nawet, bo cała jego przyszłość od tej wycieczki zależy.
Ale teraz Komirowski był dalszy, aniżeli kiedykolwiek od zamiaru ułatwienia synowi wyjazdu.