Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/190

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

pogodnych i modrych jak wiosenne niebo oczach, które spoglądały nań z dziwnym spokojem i słodyczą. Jej cudownej czystości owal twarzy, lekko zgarbiony nosek czynił z niej piękność czysto sarmackiego typu.

— Przychodzę z ogłoszenia, czy zastałem? — pytał pan Komirowski onieśmielony tem nieoczekiwanem zjawiskiem.

— To do ojca, zapewne — rzekła — proszę pana tutaj.

Wprowadziła go do dużego pokoju, który jednak musiał stanowić połowę całego mieszkania, bo nosił mieszany charakter.

Obok starych, machoniowych, bardzo dobrej roboty mebli salonowych, stały wielkie orzechowe szafy, inkrustowane miedzią. Pod oknem biureczko damskie z bronzami w stylu Ludwika XVI, w kącie parawan pospolity trzcinowy, z po za którego wyglądało niedyskretnie bieluteńkie, okryte atłasową kołdrą łóżeczko panieńskie. Komirowski, siedząc w głębokim, krytym skórą fotelu, usiłował odgadnąć, gdzie się znajduje. W każdym razie nie był to dom aferzysty, przeciwnie, całe otoczenie w szczegółach nawet przypominało niedawne stanowisko autora ogłoszenia. Te sprzęty trąciły jeszcze wonią dworu wiejskiego, Skąd je wywieziono Świeżo do ubogiego mieszkanka miejskiego.

Pan Bolesław nie miał jednak czasu na domysły, bo ukazał się kapitalista. Był to człowiek tego samego mniej więcej wieku, co i Komirowski, równie jak on zgnębiony ciężką pracą i troską, tylko opalony i trzymający się prosto. Zmierzył swemi siwawemi oczyma przybyłego, i ciężko, jak ktoś bardzo zmęczony życiem, usiadł naprzeciw interesanta.

182