Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/18

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Zniechęcenie pierzchnęło nagle pod magnetycznym wpływem pozycyi i długich kolumn cyfrowych. Pan Stanisław, jak każdy specyalista, przełamawszy bezwładność mózgu, pozwalał się porwać stopniowo swojej buchalteryi. Kiedy jednak odezwał się na dziedzińcu dzwonek, zwiastujący dla ogółu pracowników fabrycznych porę obiadową, młodzieniec uczuł nagle, że jakaś obręcz ściska mu głowę, a przed oczami latają prędko, różnobarwne plamy. Obtarł o bibułę zaczernione palce i wyszedł na ulicę.

Nie miał apetytu, ale machinalnie skierował się na sąsiednią ulicę, gdzie w prywatnym domu jadał obiady za dziesięć rubli miesięcznie. Przy dużym stole, okrytym poplamionym obrusem, siedziało już paru stołowników. Pan Teofil, urzędnik z Wiedeńskiej tryumfalnie opowiadał aptekarzowi, w jaki sposób, grając „na fuksa,“ wziął wczoraj pięćdziesiąt rubli za konia w totalizatorze i napawał się wrażeniem, jakie sprawiał na koledze z Nadwiślańskiej, który oddawna i nadaremnie kusił fortunę, pożyczanemi stawkami.

Pan Stanisław wchodząc, zatrzymał się na chwilkę w przedpokoju, aby zamienić kilka uprzejmych słówek ze stojącą przy kuchni gospodynią. Była to forma ściśle przestrzegana przez wszystkich stołowników, którzy dbali o to, żeby nie dostać od czasu do czasu gorszego kawałka pieczeni lub mniejszej porcyi kompotu. Pani Zgórska pochodziła bowiem z podupadłej niedawno rodziny szlacheckiej i wymagała z całą stanowczością od swoich gości, aby ją traktowali, jak osobę z towarzystwa. Wymagania te zniechęcały wprawdzie wielu amatorów obiadów hygienicznych, ale pani Z. wolała mieć mniejsze dochody,

10