Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/172

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Słowa te wydawały się panu Bolesławowi chórem anielskim; uczuł dla syna bezgraniczną prawie wdzięczność, zapomniał w tej pięknej dla siebie chwili naprawdę o wszystkiem, nawet o tem, że Leon był dotąd przedmiotem najboleśniejszych jego rozmyślań podczas wlokących się w nieskończoność, ametystowych nocy polarnych.

Zajmował się synem i pragnął jego szczęścia, pragnął go widzieć wielkim, rozumnym i wykształconym, pragnął dać mu i stanowisko niezależne w świecie. To też z żalem niezmiernym dowiedział się przed kilku laty, że Leon porzucił uniwersytet i oddał się próżniaczemu życiu, że trwonił czas i zdolności. Nie wierzył w jego zapał do sztuki, uważał go za płaszczyk przykrywający lenistwo i pogoń za użyciem. Ale słowa żony i wiadomość, że Leon namalował obrazek, który znalazł nabywcę, rozproszyły cokolwiek jego wątpliwości. Zaczynał wodzić z pewnem zaciekawieniem oczyma po ścianach, zawieszonych dziwacznemi dziełami sztuki, której nie rozumiał, na której się nie znał.

Leon ubierał się śpiesznie, odpowiadając na pytania, rzucane mu co chwila przez ojca.

— Na seryo myślisz o artystycznej karyerze? Malujesz? Rzeźbisz nawet? Muzyki nie zaniedbujesz? Pragnąłbym cię raz przecie usłyszeć.

— Zagram ojcu co nowszego, znam dobrze literaturę muzyczną. przekona się ojciec, że mógłbym nawet wystąpić publicznie, zwłaszcza, że w ostatnich czasach popisuje się tylu grajków, nie mających pojęcia o muzyce. Ale nie pracuję nad fortepianem, bo rola wykonawcy nie uśmiecha mi się. Natomiast komponuję trochę.

16$4